Zbiorowy wypadek zawsze działa silnie na emocje, wyobraźnię, powoduje zainteresowanie mediów, pobudza do współczucia i ofiarności. Dobrze, że tak jest.
W komentarzach czy relacjach dziwi mnie tylko jedno: brak realizmu, udawanie, że śmierć nas nie dotyczy. Wiem, to brzmi boleśnie w samym środku wakacji, ale przecież wszyscy spotkamy śmierć. Kwestią otwartą pozostaje tylko: gdzie i kiedy nas dopadnie i czy będziemy na nią przygotowani. Pamiętam chłopaka, który zginął tragicznie potrącony przez samochód.
Wracał rowerem ze spotkania z młodzieżowego dnia skupienia, który prowadziłem. Był na nim pierwszy raz, więc zapamiętałem go i cieszyłem się, że się wybrał. Parę dni później prowadziłem jego pogrzeb. Pytałem Boga, jego bliskich, całą jego szkołę, siebie: Czy lepiej byłoby, żeby pozostał w domu? Czy da się żyć, nie wyruszając w drogę do szkoły, do przyjaciół, do kościoła, na pielgrzymkę?
Czy da się tak żyć, aby uniknąć śmierci? Odpowiedź brzmi: nie da się. Choć na co dzień staramy się o tym zapomnieć. Pielgrzymka zawsze była formą wyznania wiary, że, choć różne bywają ludzkie drogi, nieraz kręte i strome, wszystkie zmierzają do najważniejszego sanktuarium: do Boga. Jestem pewien, że pielgrzymi wracający z La Salette pełni byli tej wiary. I byli gotowi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
W Polsce - komentarz ks. Tomasza Jaklewicza