„By spotkać Jezusa musicie wyjść ze strefy komfortu” - wołał rozentuzjazmowany kaznodzieja, a siedząca obok mnie siostra zakonna szepnęła pod nosem: „A mi się nigdzie nie chce wychodzić”.
21.06.2022 10:20 GOSC.PL
„By spotkać Jezusa MUSICIE wyjść ze swojej strefy komfortu” - wołał rozentuzjazmowany kaznodzieja, a siedząca obok mnie znajoma siostra zakonna (dla ułatwienia dodam: doktor teologii duchowości) szepnęła pod nosem: „A mi się nigdzie nie chce wychodzić”. I miała rację!
Nieustanne odmienianie przez wszystkie przypadki w czasie konferencji czy homilii słowa „musisz” powoduje tylko nerwicę religijną, nucenie mantry „nie jestem dość dobry/godny/przygotowany”, albo desperackie szukanie duchowych dopalaczy. A przecież, od dwóch tysięcy lat rewolucją na miarę przewrotu kopernikańskiego jest twierdzenie świętego Pawła: twoje ciało jest Jego świątynią. Zamiast nucić za Bono refren „Ciągle nie znalazłem tego, czego szukam”, wystarczy przyjąć z wiarą, że to w tobie jest Święte Świętych.
Niedawno słyszałem konferencję, w której kaznodzieja (przypominający bardziej mówcę motywacyjnego) przekonywał, że chrześcijanie powinni nieustannie świecić i płonąć. Nie znam nikogo, kto świeciłby przez cały czas. No, chyba że po Czarnobylu... To naturalne, że naszej wierze towarzyszą wątpliwości. Pana uwielbiają „góry i doliny”.
„Chrześcijaństwo, w odróżnieniu od innych religii lub filozofii religijnych, nie zaczyna się od tego, co człowiek powinien zrobić, by się zbawić, ale od opowiedzenia tego, co Bóg zrobił, aby zbawić człowieka. Nie zaczyna się od powinności, ale od daru” – przypomina kard. Raniero Cantalamessa.
Narracja o tym, jak wiele muszę zrobić, by zbliżyć się do Jezusa przypomina mi do złudzenia sarkastyczne zdanie z „Doliny Muminków w listopadzie” Tove Jansson: „To piknik - wyjaśnił Wuj Truj ponuro. – Filifionka powiedziała, że musimy dziś robić to, na co mamy ochotę”.
Przepraszam bardzo, a gdzie tu miejsce na wolność?
Marcin Jakimowicz