Zaskoczenia nie było. Złote Lwy, czyli główną nagrodę 31. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, zdobył „Plac Zbawiciela” Joanny Kos-Krauze i Krzyszofa Krauze.
Film miał swoją premierę jeszcze przed festiwalem, doczekał się znakomitych recenzji i uważany był za pewnego kandydata do nagrody. Po obejrzeniu 24 filmów startujących w konkursie okazało się, że właściwie tylko „Bezmiar sprawiedliwości” Wiesława Saniewskiego mógł zagrozić dramatowi małżeństwa Krauze. Dla Saniewskiego to wielki powrót do kina, bo w ostatnich latach nie wiodło mu się najlepiej.
„Bezmiar sprawiedliwości”, zainspirowany historią okrutnej zbrodni popełnionej na początku lat 90., należy do rzadko w polskim kinie reprezentowanego gatunku, jakim jest dramat sądowy. Ale jest też czymś więcej, bo w atrakcyjnej dla widza formule pokazuje coś, czego dotąd w polskim kinie nie widzieliśmy. Mechanizmy sądzenia i ferowania wyroków. To, co najważniejsze w filmie, rozgrywa się poza salą sądową, w kuluarach, w duszach tych, którzy osądzają innych. Film – być może przypadkowo, bo scenariusz powstał już wcześniej – trafił też w swój czas, wpisując się w ostrą dyskusję toczoną obecnie na temat polskiego sądownictwa. Dziwne, że nie zauważyło go jury, któremu przewodził Feliks Falk.
Zawiódł natomiast Filip Bajon, którego „Fundacja”, film także oparty na faktach z pretensjami do uogólnienia, prezentuje papierowych bohaterów i po prostu nudzi. Akcja kilku filmów rozgrywa się na Śląsku, który najciekawiej zaistniał w „Co słonko widziało” Michała Rosy. Chyba łatwiej obecnie zadebiutować, niż nakręcić kolejny film, czego przykładem jest Magada Piekorz. Po raz pierwszy w historii gdyńskiego festiwalu obejrzeliśmy w konkursie aż czternaście debiutów. Znalazły się tu również filmy potworki, w rodzaju pseudowesternu Piotra Uklańskiego „Summer Love”, ale obejrzeliśmy kilka debiutów, które zapowiadają być może lepsze czasy dla naszego kina.
W wypadku filmu Uklańskiego zgodzić się można z komentarzem, jakim opatrzyła go przed pokazem Anna Mucha, gwiazdka telenoweli i festiwalowa prezenterka, szybko odsunięta od występów za żenujące popisy na scenie. Koniecznie należy zobaczyć film Andrzeja Seweryna, najstarszego w gronie debiutantów. „Kto nigdy nie żył” nie jest filmem do końca udanym. Druga część wyraźnie ujawnia scenariuszowe mielizny, ale jest to film opowiadający o sprawach najważniejszych, które w polskim kinie podejmował dotychczas Krzysztof Zanussi.
Ta historia pracującego z narkomanami księdza nawiązuje do starotestamentowej Księgi Hioba. Postać księdza w tym filmie wyraźnie odchodzi od panującego w kinie stereotypu. To film, który mówi bezpośrednio o Bogu, wierze, zwątpieniu, film, który porusza i daje nadzieję. Niewiele podobnych znajdziemy we współczesnym polskim kinie. Z filmem Seweryna paradoksalnie w jakiś sposób koresponduje chaotyczny, rozedrgany film Xawerego Żuławskiego „Chaos” – film o młodych ludziach dotkniętych chaosem wartości. Ale czy chaos w głowie mają tylko oni?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
W Polsce