Współczuję prezydentowi Zełenskiemu, że musiał znieść wizytę trzech „najważniejszych przywódców” europejskich. Główni sponsorzy rosyjskiej potęgi i główni hamulcowi realnej pomocy dla krwawiącej Ukrainy wydawali się jednak zadowoleni ze swojej misji.
17.06.2022 14:04 GOSC.PL
Bardzo nie chciałem pisać tego tekstu. Gdy kolega redakcyjny zapytał parę dni temu, czy skomentuję spodziewaną wizytę przywódców Niemiec, Francji i Włoch (wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że wybiera się również przywódca Rumunii), nie miałem na to najmniejszej ochoty. Bo jaki jest sens pisać kolejny raz o dwulicowości elit z Berlina i Paryża, a do pewnego stopnia również z Rzymu? Fakt, że w tym gronie brakuje jeszcze jednego „bohatera”, czyli premiera Węgier, jest akurat drugorzędny, bo realny wpływ na zakończenie tej wojny mogłaby mieć właśnie Francja i Niemcy. Tak, jak wcześniej ci właśnie unijni liderzy mogli mieć wpływ na niedopuszczenie do sytuacji, w której Putin odważył się na tak otwartą agresję. Po co zajmować się trzema panami, którzy nagle poczuli, że do Kijowa jednak warto pojechać? Czy tylko po to, by z ironią stwierdzić, że pan Macron nabija sobie punkty przez niedzielnymi wyborami, w których jego partia walczy o zachowanie większości? Czy po to, by zadrwić z pana Scholza, który musi ratować swój wizerunek w samych Niemczech?
Czytaj: KE wydała pozytywną opinię ws. przyznania Ukrainie statusu kandydata do UE
Jeśli jest jakiś powód, dla którego warto postawić kropkę nad „i” tej smutnej i niewróżącej nic dobrego dla Europy sagi, to tylko ten jeden: cała trójka pojechała do Kijowa po to, by nakłonić Zełenskiego do jak najszybszego dogadania się z Putinem. Czytaj: do zgody na jakąś formę kapitulacji, najpewniej w pierwszej kolejności w Donbasie. A że nie powiedziano tego wprost na wspólnej konferencji? A że zapewniano o wsparciu dla Ukrainy? A że wszyscy goście wyrazili poparcie dla unijnych aspiracji Kijowa? Bądźmy poważni, wiemy, nie od tego są takie konferencje, zwłaszcza po długiej podróży pociągiem, by kompromitować się jeszcze bardziej. Od takich spraw są zakulisowe rozmowy. Cała trójka najważniejszych przywódców dobrze wie, że przeciągająca się wojna uderza nie tylko w interesy niemieckich, francuskich i włoskich firm, ale długofalowo może całkowicie zrujnować pozycję tych krajów w Europie. Nikt z gości nie wspomniał o dostawach broni - bo jest jasne, że ta forma pomocy oddali perspektywę „pokoju” - a dokładnie chwilowego świętego spokoju. To dlatego padały słowa o konieczności prowadzenia negocjacji. Jak gdyby cała trójka nie rozumiała, że agresor potrafi rozmawiać wyłącznie poprzez agresję i własne zwycięstwa. Niestety, ale podróż trzech głównych liderów unijnych wyglądała trochę jak kpina z bohaterskiej walki Ukraińców. A że obiecano poparcie dla ich unijnych aspiracji? To nic nie kosztuje, bo sam proces akcesyjny może trwać długie dekady (co zresztą sugerowała strona francuska już wcześniej).
Na wizytę Scholza i Macrona (skupmy się jednak na nich) nie da się patrzeć z pominięciem wszystkiego, co zostało powiedziane wcześniej i co nie zostało dotychczas zrobione. Z jednej strony chciałoby się przywołać słynne powiedzenie kard. Richelieu - „Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam” - bo z takimi przyjaciółmi wojny z pewnością nie da się wygrać ani pokoju zaprowadzić. Problem niestety w tym, że z wrogami Ukraina sama też sobie nie poradzi. Tym gorzej wyglądają wszystkie fałszywe gesty ze strony rzekomych przyjaciół.
Jacek Dziedzina