Czwartek w Zjednoczonym Królestwie jest dla mnie długim dniem.Do późnego popołudnia praca w Londynie, następnie wyjazd dalekopoza metropolię, na weekendowe zajęcia. Nie przypuszczałem, że czwartek7 lipca może być jeszcze dłuższy…
Jak co dzień, z głową pełną myśli o czekających na finał sprawach, jechałem do pracy w centrum stolicy jedną z najbardziej zatłoczonych linii (Victoria Line) najstarszego na świecie metra, zwanego popularnie Tube (rura). Mam zawsze wrażenie, że podróż tym środkiem transportu przyspiesza czas w tym wielkim mieście.
Wielu pasażerów wczytywało się w radosne wydania brytyjskich dzienników: Londyn triumfował po ogłoszeniu dzień wcześniej wygranej w rywalizacji o miano gospodarza igrzysk olimpijskich w 2012 roku. Po sobotnim koncercie Live 8 w Hyde Parku, stolica dawnego imperium ponownie dominowała w mediach – nie tylko brytyjskich.
Pięć minutprzed pułapką
Już w pracy dowiaduję się, że dla setek ludzi pod ziemią czas tego dnia stanął w miejscu – dla jednych na wiele godzin i dni, dla innych – na zawsze. Koleżance udało się dodzwonić do biura, że nie jest w stanie przyjechać – sparaliżowany ruch w metrze, rosnący zator na ulicach. Niepokoję się o naszą nową praktykantkę, powinna być o 10 na miejscu, nigdy się nie spóźniała. Na szczęście dzwoni, jest w domu.
Oglądając relacje w mediach, uświadamiam sobie, że otarłem się o centrum tragicznych wydarzeń. Jedna z eksplozji miała miejsce na stacji King’s Cross o godz. 8.56, na trasie „fioletowej” linii metra (Picadilly Line), sąsiadującej z „niebieską” linią, którą kilka minut przed wybuchem mijałem…
Trudno jest skupić się na czymkolwiek w pracy; wysyłam głównie wiadomości do rodziny i przyjaciół, że nic mi się nie stało – wiem, że naturalną reakcją odbiorcy newsów jest myśl o bliskich, którzy „gdzieś tam” mieszkają i pracują. Niestety, nie wszędzie można się dodzwonić: w całym Londynie sparaliżowana jest również telefonia komórkowa.
Trzy dni, trzy nastroje
Powrót do domu okazuje się tego dnia wyczynem. Codziennie setki tysięcy mieszkańców i turystów korzystają z podziemnej kolei. W momencie kiedy większość linii metra została zamknięta, te tłumy musiały „coś” ze sobą zrobić. Czekam bez skutku na autobus; jeśli już jakiś dojeżdża do mojego przystanku, nie mam szans na powiększenie tłoku. W końcu dołączam do strumienia ludzi, podążających do swoich domów przez i tak zawsze tłoczną Oxford Street. Wiem już, że nie zdążę wyjechać za miasto na nocną zmianę.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina, socjolog, mieszka i pracuje w Londynie