Nie ulega wątpliwości, że jeżeli istnieje generalny nacisk, by ustawę o mediach zmieniać, to są tego przyczyny. Główną jest poczucie upolitycznienia mediów.
Istota obecnych czy też przyszłych prac nad ustawą polegałaby na tym, by odpolitycznić tę sferę. Czy jest sens istnienia mediów publicznych we współczesnym świecie, wobec rozwoju techniki, coraz szerszej możliwości komunikowania się bez udziału szeroko pojętego czynnika publicznego, czy też nie? Uważam, że media publiczne są potrzebne. Ważne, jak będą zorganizowane. I czy rzeczywiście będą publiczne. Media publiczne są ogromnym, wspólnym majątkiem całego społeczeństwa i należy uczynić wszystko, co w mocy polityków i wszystkich, od których to zależy, żeby oddać je społeczeństwu. Trzeba stworzyć mechanizmy, które – zarówno w KRRiT, jak i we władzach mediów publicznych – spowodują desygnowanie ludzi, którzy tymi racjami będą się kierowali. Nie mówię o jakości tych mediów, ale o tym, by odgrodzić całą przestrzeń polityczną od kierowania mediami publicznymi.
We Francji czy Anglii zarządzanie tą sferą opiera się na poczuciu odpowiedzialności, pewnym obyczaju, moralności życia zbiorowego, która polega na tym, że są instytucje odgrodzone „betonowym” murem od przestrzeni politycznej walki i politycznej hipokryzji. Trzeba wykuć taki obyczaj. Jest to związane z procesem demokracji, dojrzewaniem do odpowiedzialności za dobro wspólne. Prawdziwa demokracja nie polega na wrzucaniu kartki do urny, ale na tym, że ten, kto ją wrzuca, ma dostęp do rzetelnej informacji. Informacja nie jest tylko towarem, ale elementem kształtującym jakość demokracji, w jakiej funkcjonujemy. Tezą wyjściową nowelizacji powinno być założenie, że te media są dobrem wspólnym. Trudno przecież sobie wyobrazić, by politycznie desygnować kogoś, kto ma być na przykład ordynatorem na neurochirurgii.
Kiedy się dowiaduję, że urzędnicy państwowi mają przydzielać koncesje na prawo do trzymania mikrofonu, ustawienia kamery, nadawania informacji, to jestem przerażony. Nie tym, że ktoś chce coś zmanipulować albo coś zniszczyć, ale świadomością tych, którzy proponują takie ustawy. To jest totalna politycyzacja. Za kilkanaście lat postęp technologiczny być może zminimalizuje prawo nadawania koncesji. Ale dzisiaj to ważna sprawa. Myślenie, by przekazać urzędnikowi, który in statu nascendi jest wykonawcą poleceń władzy politycznej, jest kompletnym nieporozumieniem i cofnięciem się do tyłu. KRRiT może być wyłaniana w sposób niezależny od układów politycznych, ale musi być dobra wola, by to uczynić. Traktuję ten projekt jako nieporozumienie, podejmowanie decyzji w biegu. Nie podejrzewam, że ci, którzy go przygotowali, mieli złe intencje. Mam nadzieję, że to jest pomyłka. Myślę, że zostanie on zmodyfikowany w trakcie prac legislacyjnych.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Krzysztof Piesiewicz, senator PO