Hildegard Schmitz z Niemiec po pierwszym pobycie w muzeum KL Auschwitz-Birkenau z przejęcia rozchorowała się. Zaczęły jej się śnić kominy krematorium. Dopiero za drugim razem przyszło wewnętrzne uspokojenie.
W tym roku przyjechała tu po raz szósty z 32-osobową grupą ze Stowarzyszenia im. Edyty Stein z Bad Bergzabern, miasta, gdzie święta postanowiła zostać katoliczką. Na rekolekcjach, organizowanych przez ks. Manfreda Deselaersa, Niemca z Duesseldorfu – szefa programowego Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu – co roku, w środku wakacji, spotykają się ludzie z różnych krajów. W tym roku – z Niemiec, Polski, Ukrainy. – Szukamy nadziei, nie chcemy, żeby Auschwitz został przedłużeniem siły zła. Dziś ludzie mogą tu leczyć swoje rany – mówi ksiądz. – A jakie są rany Niemców? – pytam. – Poczucie winy – odpowiada. – Ci, co tu przyjeżdżają, są niewinni, często podczas wojny byli dziećmi. Chcą być inni.
Wojna z kłótni
Najzwyklejsza kłótnia może być wstępem do wielkiej wojny – uważa Joanna Borowska, absolwentka ASP w Krakowie, studentka filozofii. – W życiu obozowym kawałek chleba decydował o czyimś „być albo nie być” – mówi. – Dlatego nie powinno się bagatelizować szczegółów. Joanna przyjechała tu po raz kolejny, w tym roku ze względu na Edytę Stein, patronkę rekolekcji. – Do świętości zawsze prowadzi trudna droga. Edyta musiała mieć ciężki charakter, pewnie zrażała rodzinę nonszalancją wobec judaizmu – opowiada. Uśmiecha się, kiedy ks. Henryk Romanik, który przyjechał tu ze swoją książką o „Przewodniczce po Europie”, mówi: – To kobieta mojego życia. Jej piękne, żydowskie oczy patrzą na mnie z obrazka w brewiarzu przez prawie 30 lat. Ksiądz przyjechał tu po raz pierwszy, bo dotąd bał się swoich emocji. Joanna poprzez odwiedziny tego miejsca uczy się dystansu wobec własnego życia: – Patrzę na nie z perspektywy tych, którzy tu umierali – mówi. A podczas spotkań z Niemcami i Ukraińcami odnajduje klimat opowieści dziadka Eugeniusza, pochodzącego spod Lwowa: – Jego sąsiadami byli Ukraińcy, Żydzi, katolicy, prawosławni. Mam poczucie, że wracam do jego przeszłości.
Ofiary i kaci
Wiktorię Grainer, studentkę Kolegium Języka Niemieckiego w Warszawie, przejęły słowa bp. z Kolonii Manfreda Melzera, że oprócz Boga miłosiernego jest też Sędzia sprawiedliwy, który ukaże sprawców mordu w Auschwitz-Birkenau. Oni przyjechali tu nie osądzać, ale szukać przebaczenia. – Wyobrażenie, że Niemcy są źli, jest krzywdzące, ci ludzie też cierpieli – głośno myśli Joanna Borowska. – Dla pokolenia rodziców tych, którzy tu przyjechali, wojna była tematem tabu. Dopiero 50-, 60-latkowie zdecydowali się o niej mówić. Hildegard Schmitz z Bad Bergzabern urodziła się w 1950. – W mojej rodzinie były ofiary i kaci – zwierza się. Jej dziadek Karl Kirchhof za swoje antynazistowskie poglądy został rozstrzelany przez gestapo w noc sylwestrową 1941 r. Natomiast wujek – Karl Anton Wieland, brat matki, niemiecki esesman, brał udział w oblężeniu Stalingradu, a zginął pod Monte Cassino. – Czuję bliskość z dziadkiem, ale i z wujkiem, bo przecież i on był człowiekiem – mówi. – Modlę się – to tak jakbym wyznawała im miłość. Tylko ona pozwala to ogarnąć.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych