Na wakacje w hotelu czterogwiazdkowym niewielu z nas stać. Dlatego Polacy najczęściej szukają na wakacje kwater prywatnych. Coraz częściej niestety kiepsko trafiają... Ale i kwaterodawcy nie mają prosto: nieuczciwi turyści są wśród nas…
W Internecie krążą mroczne opowieści o nieuczciwych kwaterodawcach. Naczytałam się ich wiele, ale do zeszłych wakacji nie dawałam im wiary. Na fora dyskusyjne może wejść każdy – również złośliwa konkurencja. Poza tym historie, że ktoś wysłał zaliczkę, a lokal był zajęty, albo że w przyzwoicie wyglądającym domu łaziły po ścianach prusaki, nie mieściły mi się w głowie. Do czasu.
Wy tu czego?
Miejsca na wakacje szukam z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Gdy się ma małe dzieci, jazda w ciemno nie jest dobrym wyjściem. Interesującą ofertę znalazłam już w marcu. W Internecie pokoje gościnne miały kwiatową nazwę i prawie pachniały… Głos właścicielki przez telefon brzmiał równie miło. Pokój, który zarezerwowałam, miał mieć minimum 23 metry kwadratowe, miał być schludny i czysty, telewizor (nawet) miał działać... Łazienka co prawda była w korytarzu, ale za to tylko do naszej dyspozycji. Cena wynajmu nie była wygórowana. Dwa dni przed wyjazdem (po pocztowym wpłaceniu zaliczki), zadzwoniłam do mojej „gospodyni” raz jeszcze, żeby się przypomnieć i potwierdzić przyjazd.
Nad morze jechaliśmy dobrych 8 godzin, dzieciaki były pomęczone. Zapukałam, a nasza „gospodyni” spytała dość szorstko: „O co chodzi?”. Gdy się przedstawiłam, pani powiedziała: „Ale mieliście przecież przyjechać za dwa dni dopiero”. W sezonie, z trójką dzieci, znalezienie nowej kwatery nie jest łatwe. Zostaliśmy więc, bo pani jakoś nas „upchnęła” (okazało się potem, że po prostu wywaliła inną rodzinę z „naszego” pokoju…)
W „kwiatowym” domu noclegowym zostaliśmy jednak tylko dwa dni, bo: pokój się „zmniejszył” do 16 metrów, był zawilgocony, pościel śmierdziała, telewizor prawie nie odbierał i (uwaga) – osiem osób (prócz nas) korzystało z „naszej” łazienki. „Akuratnie rodzinka do mnie przyjechała” – z uśmiechem wyjaśniła pani gospodyni. Podziękowaliśmy za „gościnę”, a wtedy „gospodyni” już się nie uśmiechała. Wrzeszczała nawet i była bardzo nieprzyjemna. Jaki pan, taki kram. I odwrotnie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska