Co miesiąc potrącają nam prawie jedną piątą pensji na przyszłą emeryturę. Wielu z nas części tych pieniędzy… nigdy już nie zobaczy.
Od 2009 roku rozpoczną się wypłaty pierwszych emerytur z tzw. II filara, czyli otwartych funduszy emerytalnych. Rząd ogłosił projekt, według którego każdy emeryt będzie mógł wybrać jedną z trzech form wypłaty emerytury. Przy okazji Polacy dowiedzieli się, że wcale nie będą mogli dysponować swoimi pieniędzmi.
Indywidualna, małżeńska, gwarantowana
Rządowy zespół pod kierunkiem wicepremiera Ludwika Dorna przedstawił trzy propozycje. Pierwszą jest „klasyczna” emerytura indywidualna: stała kwota, wypłacana co miesiąc do końca życia. Jej wysokość zależeć będzie od ilości zgromadzonych oszczędności i prognozowanej, według tabel statystycznych, długości życia. Jeśli ktoś umrze wkrótce po przejściu na emeryturę, cały jego kapitał przepadnie, rodzina nie dostanie ani grosza. Druga propozycja to emerytura małżeńska. Jeśli na przykład mężowi należałoby się dwa tysiące emerytury, a żonie tysiąc, mogą oboje dostawać po półtora tysiąca. Po śmierci współmałżonka pozostawałaby jedna taka „uśredniona” emerytura. I wreszcie tzw. emerytura z okresem gwarantowanym. Emeryt wskazuje osobę, która ma dziedziczyć emeryturę w wypadku jego śmierci. Obowiązuje to jednak tylko na dziesięć lat. Na przykład jeśli emeryt umrze po dziewięciu latach, spadkobierca będzie dostawać pieniądze tylko przez rok. Emerytura z okresem gwarantowanym ma być wyraźnie niższa niż indywidualna.
Śmierć frajerom?
Tylko ci, którzy będą żyli bardzo długo, mają szansę wybrać swoje oszczędności do końca. OFE będą obracać naszym kapitałem również przez cały okres emerytury. Można się spodziewać, że z dobrym skutkiem. W 2006 r. towarzystwa emerytalne pobrały z naszych składek ponad 1,45 mld złotych i zarobiły „na czysto” 590 milionów. My natomiast na emeryturze możemy liczyć głównie na waloryzację o kwotę inflacji. Nawet jeśli OFE będą się dzielić z emerytami zyskiem (co nie jest przesądzone), bardzo możliwe, że kapitał będzie się wyczerpywać wolniej niż zakładano.
Najbardziej poszkodowani będą pechowcy, którzy umrą tuż po przejściu na emeryturę. Mogą stracić nawet kilkaset tysięcy złotych. Żadna z propozycji nie zakłada możliwości wypłacenia większej kwoty naraz, żadna nie dopuszcza dziedziczenia całości oszczędności przez najbliższą rodzinę. O propozycjach rządowych jako pierwszy napisał „Puls Biznesu”. Artykuł umieściły w Internecie wszystkie popularne portale. Na Interii pod tekstem było ponad 260 komentarzy. Nikt nie pochwalił propozycji. Większość nazywała je złodziejstwem i oszustwem. „Jak to? Dzieci nie odziedziczą moich pieniędzy? To po co była ta reforma? Czym to się różni od ZUS?”. „A jeśli zachoruję, to nie mogę własnych pieniędzy wybrać na leczenie? Czemu ktoś może mi tego zabronić? Przecież to moje oszczędności!” – to tylko najłagodniejsze komentarze. Skąd tak wielkie oburzenie ludzi? Ano stąd, że czują się zwyczajnie oszukani.
Nie tak miało być
Warto dziś sięgnąć do materiałów edukacyjnych, które rozprowadzano w 1999 roku, kiedy reforma emerytalna wchodziła w życie. „Do tej pory obowiązywał system repartycyjny, tzn. osoby aktywne zawodowo opłacały składki, z których wypłacano bieżące świadczenia. Teraz, w II filarze, wprowadzamy system kapitałowy. Każdy pracownik będzie gromadził pieniądze na indywidualnym koncie w funduszu emerytalnym, który potem będzie wypłacał świadczenie” – czytamy. „Ważną innowacją jest dziedziczenie oszczędności. Jeśli oszczędzający umrze, spadkobiercy otrzymają zgromadzone przez niego pieniądze” – podkreślali twórcy reformy. Zapomnieli dodać, że dziedziczenie ma obowiązywać tylko do chwili przejścia na emeryturę. Jeśli umrzesz dzień wcześniej, rodzina dostanie twoje pieniądze, jeśli dzień później – zobaczy figę. Polacy przyzwyczaili się już do tego, że oszczędzają pieniądze w różnych funduszach. Są to ich pieniądze i mogą nimi dysponować. Chyba nikt się nie spodziewał, że w tym wypadku ktoś ograniczy ich prawo własności.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Leszek Śliwa