Psisanki na Kurpsiach są kolorowe, psisane rysikiem zanurzonym w wosku. Dziś mówią o tym: technika batiku. A przed Wielkanocą pracy huk. Zupełnie jak dawniej, na Zielganoc.
Dlaczego Kadzidło nazywa się Kadzidło, to nawet i najstarsi mieszkańcy nie pamiętają. Dawno to było, jak królowa Bona przez Puszczę Zieloną przejeżdżała i zapach bursztynu poczuła, co to go miejscowi kopali i do ognisk wrzucali. Królowa coś tam wtedy we włoskiej mowie powiedziała i tyle zrozumieli, że o „kadzidło” chodzi. A może ta legenda całkiem nieprawdziwa?
Prawdziwych Kurpiów już nie ma?
Dziś w Kadzidle bursztynowego dymu nie ma. Nie ma dzikiej, nieprzebytej puszczy i drewnianych chat. Ci, co chcą zapach dawnych Kurpi poczuć, Ostrołękę odwiedzają, bo tam Muzeum Wsi Kurpiowskiej jest. W Ostrołęce folklorystycznej sztuki uczy pani Wiesława Bogdańska. Geodeta z wykształcenia, w twórczość ludową przed latami weszła, i tak już zostało.
Pani Wiesława przyjeżdża z Kadzidła w „cywilnym” ubraniu, bo jak jedzie w ludowym, to się kierowcy gapią. W pracy białą koszulę haftowaną czerwoną nicią wkłada, potem serdak, czyli gorset, zwany też wystkiem, i obowiązkowy, biały fartuch. Na szyi bursztynowe korale, a na głowie… nic. – Ja to nic nie noszę, ale młode dziewczyny to noszą na głowach czółko ze wstążkami, a starsze panie chustki na zakład – mówi Wiesława. – A na szyi zawsze bursztyn. Panie noszą czółka i bursztyny? Ano tak. I na większe święta, na Rezurekcję, i na Boże Ciało, paradują tak kadzidlanki do kościoła. W zwykłe niedziele to dżins i kuse kurteczki, ale w święto – suta spódnica, serdak i korale być muszą.
Wiesława robi kolejny kwiatek z bibuły. Dzieciaki z Ic, z Ostrołęki, z otwartymi buziami gapią się na ręce. – Przed Wielkanocą to się z tych kwiatków palmy wije. Bierze się kijek, przykłada się do kijka kwiatek i oplata nicią dookoła. Potem się zielone bierze, dokłada, i znów owija. Tylko porządnie, żeby się nie rozwaliło w drodze do kościoła! – opowiada Wiesława. – Ci, co robią te palmy, nawet i siedmiometrowe, to wiją je i od Bożego Narodzenia. A te największe to są z jodełek: ścina się taką, gałązki obcina. Tylko zielony czubek zostaje – dla większej oryginalności zapewne – wyjaśnia artystka, a palma pod jej palcami coraz to większa i bardziej kolorowa.
Brzęczy komórka. Z sutej, wełnianej spódnicy twórczyni ludowa wyciąga telefon. Krótko rozmawia, a potem wzdycha: – I masz! Jeszcze pisanek chcą. A ja już rady nie daję, bo a to pisanki, a to kierce, to są takie ozdobne pająki z grochu i bibuły. No i wycinanki, rzecz jasna. I w końcu, jak przyjdą święta, to dla siebie palemki i pisanek nie ma. Tylko niech pani o tym nie pisze, bo to wstyd – prosi. Za mało ludowych dostawców czy za duży miejski popyt? – U nas, w Kadzidle, to niemal w każdej rodzinie wycinanki robią, palmy wiją, pisanki piszą – mówi pani Wiesława. Ale to jest tak: każda wycinanka jest niby podobna, a inna. Każdy twórca robi inaczej, po swojemu. Inny kogut pani Dawidowej, mój inny, inny pani Poli…
No to jedziemy do Kadzidła, obejrzeć te cuda na własne oczy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.