Justyna ma 8 lat. Wstaje, gdy jest ciemno. Biegnie na tenis. Potem szkoła: prywatna, trzy języki obce, basen, teatr. Ze szkoły na pianino, potem dodatkowy angielski. W domu jest przed wieczorem. Czasem nawet ogląda wieczorynkę. No, chyba że ma dużo zadane…
Pracujące dzieci – termin, który kojarzy się z zacofaniem i trzecim światem, coraz częściej, choć w zupełnie nowym sensie, używany jest do określenia trybu życia współczesnych kilkulatków. I to najczęściej pochodzących ze świata „pierwszego” – bogatszego, wykształconego…
No i świadomego, że właściwa, dogłębna edukacja to warunek sukcesu, że „odpowiednie” wychowanie to nie tylko kilka godzin spędzonych w ławce. Dlatego oprócz szkoły (zwykle prywatnej), dziecko biegnie na pianino, potem na dodatkowy angielski, tenis czy inne zajęcia. Czy jednak taka „inwestycja” w dzieci rzeczywiście się zwróci? Z czego naprawdę wynika? I czy dzieci edukowane od kołyski rzeczywiście mają zapewniony lepszy start w przyszłość?
Dlaczego Jasia na chiński?
Myli się ten, kto sądzi, że współczesna, poważna edukacja zaczyna się od szkoły podstawowej, czy nawet zerówki. Już trzylatek, o ile jego rodziców stać, może chodzić do przedszkoli artystycznych, językowych, sportowych, muzycznych. Czesne – w zależności od miejsca i oferty – od kilkuset do… kilku tysięcy złotych. Do tego cała gama przedziwnych i wciąż nowych zajęć – ćwiczenia pamięci, wyobraźni, pobudzanie wszelkimi sposobami szarych komórek w małych głowach.
Im dziecko starsze, tym bardziej zajęć przybywa. Rodzice – co ciekawe – nie tylko ci najbogatsi, coraz chętniej korzystają z ofert.
Anna Walewska, mama Kingi: – Jestem pielęgniarką, mąż nauczycielem. Zarabiamy niewiele. Żyjemy bardzo oszczędnie. Wszystkie pieniądze idą na Kingę. Nie, nie uważam, że to przesada. Po prostu przyszłość dziecka jest najważniejsza.
Znalezione na jednym z forum poświęconych wychowaniu dzieci: „Zaniedbałam angielski mojego synka. Czy nie myślicie, że nie jest za późno… Ma już 10 miesięcy”. Śmieszne? Pewnie tak, ale internetowe mamy podeszły do „problemu” poważnie. Dawały dobre rady, pocieszały i dopingowały do działania. Jedna tylko wypowiedź zachęcała zatroskaną mamę do… zdrowego rozsądku.
Przyczyn, dla których rodzice dostają „edukacyjnej histerii”, jest wiele. Niektóre zupełnie jasne i zrozumiałe: nie chcemy po prostu, aby dzieci się nudziły. Wolny czas w nadmiarze może szkodzić.
– Często wtedy pozostaje Internet i telewizja, bo przecież nie można się dzieckiem opiekować non stop – mówi Karolina Brzozowska z Kalisza, mama dwójki dzieci.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska