W Krzywośnitach rodzice płacą rocznie na szkołę 1 zł – tylko dlatego, że wójtowi nie podobało się, że niepubliczna szkoła jest za darmo.
Szkół, w których rodzice wzięli sprawy nauczania dzieci we własne ręce, jest w Polsce już prawie trzysta. Kilkuosobowe klasy, przyjemna atmosfera, angielski od zerówki, komputery, słodkie bułki z herbatą na długiej przerwie... To nie jest opis drogiej, prywatnej szkoły, ale podstawówki w Krzywośnitach na Mazowszu, uratowanej przez rodziców od likwidacji.
Wójt od początku był przeciwny powstaniu nowej szkoły. W 2002 r. podstawówka, służąca trzem wsiom, miała zostać zlikwidowana, bo była mała i nieefektywna. Rodzice chcieli ją przejąć i sami prowadzić. Powołali Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju Wsi Krzywośnity, ale wójt był nieprzejednany. Poszli więc do interwencyjnego programu Elżbiety Jaworowicz, a kiedy i to nie pomogło, zrobili blokadę wsi.
Teraz w sześciu klasach podstawówki uczy się sześćdziesięcioro dzieci, a kolejne – z dalszych wsi – już się zgłaszają. Stowarzyszenie zorganizowało dla nich darmowy dowóz do szkoły. Szkoła radzi sobie coraz lepiej, także finansowo. Rodzice dbają o porządek, przychodzą narąbać drewna na zimę i co tydzień jadą do Siedlec po artykuły sportowe, ubrania, buty, które szkoła dostaje od Fundacji Brata Alberta. Fundacja podarowała też ławki, stoliki, sprzęt sportowy, a dzięki współpracy z Bankiem Żywności szkoła wspomaga potrzebujących we wsi. Rodzice pomagali, kiedy remontowano klasy, wymieniano okna, odnawiano łazienki. – Chwalimy sobie, że nie ma dodatkowych składek, a dzieci są dopilnowane. I atmosfera jest bardzo dobra. Mają te dzieci jak u Pana Boga za piecem – mówi Andrzej Hornowski, prezes stowarzyszenia i ojciec trojga uczniów.
Rewolucja na wsi
Alina Kozińska-Bałdyga z Federacji Inicjatyw Oświatowych uważa, że jednoczenie się wiejskich społeczności, by ratować szkoły jest początkiem oddolnej reformy w oświacie. Oto rodzice wreszcie poczuli, że mają wpływ na kształcenie swoich dzieci: na to, w jakiej szkole się uczą, czego i u jakich nauczycieli. Chcą szkole pomagać, ale i od niej wymagać. Chętnie stają się jej gospodarzami, a nie tylko – jak w szkołach prywatnych – sponsorami.
Może małe, wiejskie szkoły są właśnie tym modelem, do którego inne powinny dążyć. Dobrze i po gospodarsku zarządzane, z domową atmosferą, na każdym kroku współpracujące z rodzicami, z niewielkimi klasami i nauczaniem prawie w indywidualnym trybie.
Rodzice, zachęceni sukcesem szkół, przymierzają się do otwierania we wsiach miniprzedszkoli, które działają kilka dni w tygodniu przez kilka godzin. Z pomocą idzie Fundacja Komeńskiego i fundusze unijne, dzięki którym działają już 44 tego typu placówki. I tak jak w przypadku szkół, przedsięwzięcie nie udałoby się bez pomocy rodziców. To oni, wraz z zatrudnioną jedną nauczycielką, na zmianę opiekują się dziećmi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Joanna Jureczko-Wilk