Konkursy na stanowisko dyrektora szkoły nie cieszą się wielkim zainteresowaniem. To najpoważniejsze, choć niedoceniane, zagrożenie polskiej oświaty.
Dyrektor szkoły to osobowość godna człowieka renesansu. Jedną ręką układa budżet, drugą prowadzi politykę kadrową, jednocześnie głowę mając zajętą opracowaniem autorskiej koncepcji szkoły, a nogi wydeptywaniem ścieżek do sponsorów. O wyuczonym zawodzie nie pozwala mu zapomnieć obowiązek prowadzenia lekcji. O szarej rzeczywistości przypomina konieczność wynajmowania sal i organizowania loterii – by szkoła nie zbankrutowała.
Życiorys dyrektora
Typowy polski dyrektor ma około pięćdziesiątki. W podstawówce jest to kobieta – raczej polonistka, w szkole średniej mężczyzna – najczęściej matematyk. Swoje stanowisko w 7 przypadkach na 10 zajmuje od ponad 6 lat. Blisko 40 proc. dyrektorów od początku związanych jest z jedną placówką. Zaledwie 11 proc. zaliczyło więcej niż trzy miejsca pracy.
Co mówi o sobie w badaniu ankietowym? Że do szkoły trafił, bo „zawsze chciał być nauczycielem”. Został dyrektorem, bo tak chcieli zwierzchnicy lub „za namową kolegów”. Jest zatem zadowolony ze swojej pracy, choć nigdy nie przyzna się do tego, że zrobił karierę. Świadomie uzależnia kolejne decyzje od woli Rady Pedagogicznej, z którą (niekoniecznie w komplecie) woli żyć w zgodzie. Jest często zakładnikiem pokoju nauczycielskiego, raczej niechętnym wszelkim zmianom. Układając listę instytucji, które najbardziej przeszkadzają w codziennej pracy szkół, dyrektorzy zgodnie na pierwszych miejscach ustawili MEN, kuratorium i gminę.
Samotność i fikcja
Menedżer czy pierwszy nauczyciel? Z którą z tych ról identyfikuje się dziś dyrektor polskiej szkoły? – Jestem przede wszystkim administratorem – mówi o sobie Andrzej Maciejowski, dyrektor z 15-letnim stażem, kierujący Związkiem Zawodowym Nauczycieli Pełniących Funkcje Kierownicze. Związek powstał, bo – jak mówi – o podstawowe kwestie dotyczące zmiany przepisów czy zasad finansowania władze oświatowe i samorządowe pytały dotąd wszystkich… tylko nie dyrektorów. A przedstawicieli organizacji związkowych zaprasza się do konsultacji niejako „z klucza”.
Dlaczego nie menedżer czy mistrz? Bo dyrektor to dziś przede wszystkim urzędnik nie mogący wygrzebać się spod stosu sprawozdań, nie mający głowy do kreowania autorskiego programu szkoły, pozbawiony realnych instrumentów do prowadzenia polityki kadrowej. – Walczymy o to, by nie utonąć w biurokracji, by zachować właściwą hierarchię celów. Liczą się przede wszystkim uczniowie – zapewnia Maciejowski.
Związek to także odpowiedź na dolegliwą samotność dyrektora. Z jednej strony naciska gmina, z drugiej nadzór pedagogiczny, „zza węgła” atakują inspekcje różnej maści. Razem łatwiej się bronić. Oparcia próżno szukać nawet w rodzicach. – Rada Szkoły? To fikcja. Jak mam namawiać rodziców do opiniowania planu budżetowego, skoro ich zdanie i tak nie ma dla gminy żadnego znaczenia. – A pana ktoś słucha? – Gdyby słuchał, nie miałbym dziś rocznego budżetu na wydatki rzeczowe wysokości 8 tys. złotych.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Piotr Legutko