„Starszy emerytowany nauczyciel szuka rodziny, która zechcego zaadoptować jako dziadka”.To niecodzienne ogłoszenie pojawiło się w największym włoskim dzienniku„Corriere della Sera”.
Zamieścił je 79-letni Giorgio Angelozzi, który miał już dość samotności. Na jego apel odpowiedziały setki rodzin z całego świata. Kiedy dziadek stał przed niełatwą decyzją wyboru wnuków, we włoskich mediach rozgorzała dyskusja, czy taka adopcja w ogóle ma sens i czy przetrwa próbę szarej codzienności.
– Nikt wcześniej nie mówił mi: dziadku. To wspaniałe uczucie. Już zapomniałem, co oznaczają długie samotne popołudnia i przenikająca cisza w mieszkaniu – mówi z uśmiechem najsłynniejszy włoski dziadek. Podkreśla, że wybrał rodzinę sercem.
Z dnia na dzień
– Mija już pół roku od tej ryzykownej dla obu stron decyzji i jesteśmy szczęśliwi – podkreśla Giorgio Angelozzi i, śmiejąc się, apeluje do samotnych staruszków, „dajcie się zaadoptować!”. Realistycznie podkreśla jednak, że taka decyzja nie jest łatwa. Trzeba mieć naprawdę wyjątkowy charakter, żeby umieć przyjąć do swojego domu obcego i traktować go jak prawdziwego członka rodziny.
– Być może jednak właśnie to, że nikt nas do niczego nie zmuszał, sprawiło, że znaleźliśmy radość w byciu ze sobą, chociaż na początku musieliśmy dobrze poznać nasze wady i zalety i zaakceptować swoje charaktery – dodaje. Marlena, nazywana przez niego „aniołem o blond włosach”, nie ukrywa, że także ich rodzinie początkowo nie było łatwo. Z dnia na dzień wiele rzeczy uległo zmianie. – Profesorowi z całą pewnością nie brakuje też charakteru – podkreśla.
Rodzina, która zdecydowała się na ogłoszeniową adopcję, to będący już na emeryturze 58-letni Elio Riva, jego żona, Polka, 44--letnia Marlena, nauczycielka religii, oraz dwójka ich nastoletnich dzieci Mateusz i Dagmara. Mieszkają niedaleko Bergamo w miasteczku Spirano.
– Kiedy mama zapytała nas, czy chcielibyśmy zaadoptować dziadka, spojrzeliśmy na siebie i po chwili powiedzieliśmy: tak – opowiada 18-letnia Dagmara. – Na pewno wpłynął na to fakt, że ostatnio zmarli dziadkowie ze strony taty i jego brat, a cała rodzina mamy mieszka w Polsce.
Emerytowany nauczyciel greki i łaciny mówi o swoich nowych bliskich w samych superlatywach. Szczególnie o chodzących do liceum „wnukach”, chociaż podkreśla, że z łaciny nie są orłami.
Podyskutująo Horacym
Angellozi pochodzi z południowych Włoch, jednak całe życie mieszkał w stolicy, gdzie uczył w renomowanym liceum. Po przejściu na emeryturę zamieszkał w towarzystwie siedmiu kotów w małym miasteczku pod Rzymem. Coraz bardziej jednak zaczęła mu tam doskwierać samotność.
W 1992 r. owdowiał, a jedyna córka, pracująca jako lekarka w międzynarodowych misjach pokojowych, rzadko dawała o sobie znać. Nie widywali się całymi miesiącami. Strach przed samotną starością sprawił, że postanowił dać się zaadoptować. Jedyny warunek, jaki postawił, to samodzielny pokój. W zamian zaproponował, że dołoży się do domowego budżetu i gotów jest uczyć dzieci greki i łaciny oraz dyskutować o Horacym, Kancie czy Monteskiuszu.
Kiedy historia dziadka Giorgia stała się głośna w mediach, burmistrz miasteczka, w którym mieszkał, zaproponował mu prowadzenie miejscowej biblioteki i dobrą pensję. Usłyszał jednak, że nic nie może zastąpić radości, jaką daje prawdziwa rodzina.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Beata Zajączkowska, dziennikarka Radia Watykańskiego