Cyberprzestrzeń obok już dzisiaj istniejących przestrzeni lądowej, morskiej, powietrznej i kosmicznej, stała się piątą areną działań wojennych. Największe armie rozbudowują swoje cyberwojska, a prezydenci USA i Rosji podpisują traktaty o cyberpokoju.
W połowie 2007 roku, zaledwie kilka dni po tym, jak władze Estonii zdecydowały się przenieść pomnik czerwonoarmistów z centrum Tallina na cmentarz wojskowy, kraj został zaatakowany w internecie. Może to brzmieć niepoważnie, ale sytuacja była tak poważna, że rząd Estonii o pomoc poprosił NATO. Unieruchomione zostały strony WWW należące do niektórych ministerstw i agencji rządowych. Zaatakowano banki i serwisy internetowe. Nie działała poczta e-mailowa. Natowscy eksperci twierdzili, że większość ataków była przeprowadzona z komputerów należących do rosyjskich instytucji państwowych. Oczywiście Rosjanie zaprzeczali. W takich sytuacjach prawo międzynarodowe – jak twierdzą specjaliści – jest bezradne. Gdy było tworzone, w latach 40. XX wieku, o cyberwojnie nikt nie słyszał.
Powszechny, ale dziurawy
Po Estonii przyszedł czas na Gruzję i Litwę. Co jakiś czas słyszy się o atakach podjazdowych chińskich hakerów na USA i o przygotowywanych planach cyberataku na Iran. Zablokowanie stron internetowych, poczty elektronicznej brzmi jak niegroźny (choć uciążliwy w skutkach) wybryk. Tak nie jest. Gospodarka nowoczesnego kraju nie może dzisiaj funkcjonować bez internetu. Komputery instytucji rządowych, systemów energetycznych czy bezpieczeństwa – wszystkie połączone są w sieć. Nie każda sieć jest ogólnie dostępna, ale do każdej można się włamać. Bazy danych zawierają informacje, które powinny pozostać tajne, a energetyka, telekomunikacja, transport (kolejowy, lotniczy) koordynowane są przez sieci komputerowe. Bez nich państwo jest sparaliżowane. Taki sam chaos (a może nawet większy) powoduje zablokowanie internetu i zniszczenie infrastruktury drogowej czy kolejowej. Napastnik nie musi zresztą niczego niszczyć. Wystarczy, że wywoła panikę czy zacznie kampanię dezinformującą. Czy istnieje łatwiejsza droga niż przez internet, z którego w cywilizowanym kraju korzysta prawie każdy?
Dlatego coraz więcej państw tworzy programy i wyspecjalizowane jednostki, zajmujące się ochroną internetu czy innych wykorzystywanych przez państwo sieci. W Polsce Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji pracują nad dokumentem „Program ochrony cyberprzestrzeni RP”. Polskie wojsko zatrudnia informatyków i cybernetyków, w skrócie: żołnierzy do walki w sieci. Docelowo powinni być w każdej jednostce. Chronić trzeba sieci wojskowe, ale także cywilne, które są dla funkcjonowania państwa kluczowe. System Reagowania na Incydenty Komputerowe ma rozpocząć działanie w połowie tego roku. Podobno w jego tworzeniu pomagają Amerykanie. Cyberżołnierze mają nie tylko strzec naszych granic (w sensie jak najbardziej umownym) i interesów, ale także wyszukiwać słabe punkty wroga. Powinni śledzić ruch w internecie, przepływ danych pomiędzy podejrzanymi grupami. Powinni mieć też oko na ważne z punktu widzenia państwa instytucje, ośrodki naukowe czy przemysłowe.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek