Niemal 60 badaczy wyruszyło na wody Oceanu Antarktycznego, przez dwa lata ponad 16 tys. razy schodząc pod wodę. Dzięki nim mamy dokładną mapę prądów morskich, temperatur i zasolenia wody. Tymi śmiałkami są słonie morskie
Ocean Antarktyczny, w dużej części pokryty ławicami lodowymi, średnio kwalifikuje się do obserwacji zarówno z satelity, jak i ze specjalnych statków badawczych. Pomocą mogą służyć mieszkańcy głębin morskich. Do takich badań świetnie nadają się słonie morskie. Południowy słoń morski, Mirounga leonina, zamieszkujący obszary Antarktyki, to największy z przedstawicieli fokowatych. Średnia waga samca to 3 tony, przy 5–6 metrach długości. Latem zwierzęta te rozmnażają się na cieplejszych i bardziej wysuniętych na północ obszarach, jak na przykład Wyspy Kergulena, aby potem w poszukiwaniu pożywienia wyruszyć na południe. Często pokonują wiele setek lub nawet tysięcy kilometrów, a całą zimę spędzają na morzu. Podczas swoich podróży regularnie nurkują – nawet 60 razy dziennie – schodząc na głębokość nawet ponad tysiąca metrów. Wślizgują się pod lód, wyszukując odpowiednie do tego szczeliny.
20 tys. mil podmorskiej żeglugi
Kiedy nikt jeszcze nie myślał o zatrudnieniu słoni morskich w branży oceanograficznej, szwedzcy biolodzy z SMRU (Sea Mammal Research Unit) postanowili przyjrzeć się bliżej ich zimowemu życiu na morzu. W tym celu wykorzystali czas pobytu tych ssaków na lądzie, podczas którego samce kompletują swoje haremy i zakładają rodziny. Naukowcy stworzyli małe, lekkie urządzenie, zdolne rejestrować szczegóły przemieszczania się zwierząt, i umieścili je na ich karkach. Od razu stało się jasne, że wyniki przekroczą ramy biologii i staną się nie lada gratką dla oceanografów. W ten sposób narodził się projekt SEaOS (Southern Elephant Seals as Oceanographic Samplers), zrzeszający badaczy z Wielkiej Brytanii, USA, Australii i Francji. Oraz słonie z Oceanu Południowego. Wodoodporny, zaopatrzony w baterię, niewielką antenę i mały nadajnik radiowy instrument zbiera dane o ciśnieniu, temperaturze i zasoleniu wody, miejscu pobytu oraz czasie i głębokości nurkowania, by po wynurzeniu się zwierzęcia na powierzchnię przesłać je naukowcom przez satelitę. Jeśli nie zostanie zgubiony w odmętach oceanu, odpada w czasie letniej zmiany futra i teoretycznie po wymianie baterii może zostać ponownie użyty.
Podwodni wolontariusze mierzą parametry kluczowe dla obiegu głębokich wód. To właśnie temperatura i zasolenie określają gęstość wody morskiej (gęstość ta rośnie wraz ze spadkiem temperatury i wzrostem zasolenia), a tym samym determinują pionowe ułożenie jej warstw – cięższych głębiej, lżejszych bliżej powierzchni. Z kolei różnice temperatury, gęstości i zasolenia między tymi warstwami są przyczyną powstawania prądów głębinowych, przenoszących ogromne ilości ciepła bądź zimna między oceanami. Efektywne pomiary wykonane w wielu miejscach na różnych głębokościach pozwalają nakreślić trójwymiarowe mapy tych warstw, co prowadzi do opisania prądów. Na półkuli południowej wytworzył się najpotężniejszy ich system – Okołobiegunowy Prąd Antarktyczny, w Polsce najczęściej nazywany Dryfem Wiatrów Zachodnich. Bierze początek w zimnych wodach Antarktyki i rozgałęzia się na kilka odnóg, by następnie opłynąć większość wybrzeży południowych kontynentów. Podróż tej największej „rzeki” świata (jej szerokość dochodzi do 2000 kilometrów!) przez trzy główne oceany jest dobrze znana i opisana. Ale procesy zachodzące najbardziej na południu kryły się do tej pory pod antarktycznym lodem. Otrzymane teraz wyniki pozwoliły zapełnić tę białą kartę oceanografii.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Magdalena Znamirowska, redaktor serwisu www.nauka.wiara.pl