Środek Pacyfiku. Równik. Z dala od kamer, bez tłumu obserwatorów,z samotnej platformy odpalane są rakiety, które czynią życie wygodniejszym.
Z równika na okołoziemską orbitę jest najbliżej. A zarazem o wiele taniej niż z położonych na mniejszych szerokościach geograficznych Bajkonuru w Kazachstanie czy przylądka Canaveral na Florydzie. Jednak poza Gujaną Francuską możliwości wykorzystania korzystnego położenia geograficznego są niewielkie. Głównie z powodów politycznych i ekonomicznych. Stąd pomysł wystrzeliwania rakiet wynoszących satelity z Pacyfiku z samodzielnej, samopływającej i półzatapialnej platformy.
Za pomysłem stanęły potężne pieniądze i międzynarodowe koncerny: Boeing Commercial Space Company z USA, Kvaerner ASA z Norwegii, RSC-Energia z Rosji oraz SDO Yuzhnoye/PO Yuzhmash z Ukrainy. Tak narodziła się pierwsza na świecie komercyjna kompania, która świadczy „usługi kosmiczne” z oceanu.
Prace nad projektem „Sea Launch” rozpoczęto w 1993 roku. Pierwszego satelitę wystrzelono 27 marca 1999 roku. Wykorzystano przerobioną platformę wiertniczą, wybudowaną przez Mitsubishi w latach 80. ub.w. 23 czerwca br. z platformy wystrzelono piętnastego satelitę telekomunikacyjnego Intelsat Americas™-8.
Rakieta na wodę
Long Beach, Kalifornia – Baza Sea Lunch Company. Stamtąd wypływa zarówno platforma, jak i statek dowódczy Sea Lunch Commander. Na trzy dni przed opuszczeniem portu rakieta wytaczana jest na zewnątrz hangaru. Kiedy otwierają się monstrualne wrota – wysokie na 30 metrów – widok odbiera mowę. Na morzu 10 kolumn podtrzymuje platformę wielkości półtorej boiska piłkarskiego. Rakieta to unowocześniony radziecki Zenith 2, któremu dodano trzeci stopień. W nocy rakieta stawiana jest do pionu. Razem z podświetloną – niczym gigantyczny Troll – platformą robią piorunujące wrażenie. Ludzie przyjeżdżają z odległych zakątków USA, żeby porobić sobie zdjęcia.
– Kiedy po raz pierwszy w życiu, w nocy, stanąłem oko w oko z podświetloną Odyssey Launch Platform, wzruszyłem się do łez. Zobaczyłem zamkniętą zewnętrzną windę wjeżdżającą na wysokość przeszło osiemdziesięciu metrów. Przez głowę przemknęła mi myśl, czy dam radę? – mówi Marian Malinowski, asystent kapitana do zadań specjalnych. Na pokładzie praca wre. Nie ma tu nikogo, kto nie posiada tajnej przepustki. Pod wodą płetwonurkowie sprawdzają, czy ktoś przy czymś nie „majstrował”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Sławomir Czalej