Na norweski Komitet Noblowski posypały się gromy za przyznanie pokojowego Nobla Barackowi Obamie. Większość krytyków skupiła się na tym, że prezydent Ameryki stoi dopiero na początku swojej politycznej drogi i nic dla pokoju jeszcze nie zdążył zrobić.
Być może zasłuży na Nobla pod koniec kadencji, ale nie teraz. Takie twierdzenie nie wydaje mi się prawdziwe. Obama zrobił wystarczająco dużo, by na Pokojową Nagrodę Nobla nie zasłużyć – ani w tym roku, ani nawet w przyszłości. Dlaczego? Trudno nagradzać pokojową nagrodą kogoś, kto przykłada rękę – nawet pośrednio – do zabijania dzieci.
Prezydent Obama już jako senator zawsze głosował za prawem do zabijania nienarodzonych dzieci. Swoje urzędowanie w fotelu prezydenta rozpoczął od wsparcia niezwykle proaborcyjnej Ustawy o Wolności Wyboru. Kiedy w roku 1979 pokojowego Nobla otrzymała Matka Teresa z Kalkuty, w oficjalnym wystąpieniu z tej okazji powiedziała, że najgroźniejszą wojną, która ma największą liczbę „poległych”, jest aborcja, zalegalizowana i wspierana przez struktury międzynarodowe.
Również Kościół w swoich oficjalnych dokumentach zwracał uwagę na ścisły związek między światowym pokojem a zabijaniem nienarodzonych. Barack Obama, ze względu na posiadaną władzę i środki, jakimi dysponuje, jest w tej chwili najważniejszym generałem tej aborcyjnej wojny. Mógłby uratować tysiące nienarodzonych dzieci. Niestety, nie stanął w obronie nawet jednego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Gancarczyk, redaktor naczelny