W wojennej Warszawie zakazane były piosenki. Dzisiaj piosenki są dozwolone, ale za to na listę zakazanych trafiły niektóre słowa. Przykładem najlepszym jest słowo „modlitwa”. W telewizji można za kogoś trzymać kciuki, ale absolutnie nie modlić się.
Niektórzy dziennikarze boją się chyba słowa „modlitwa” jak diabeł święconej wody, bo inaczej używaliby go jak wielu innych. Przykładem niech będzie telewizyjna relacja z pogrzebu zmarłych w katastrofie pod Mirosławcem lotników. Dziennikarz stoi na tle krzyży cmentarnych i streszcza przebieg uroczystości.
Mówi o łzach, o rozstaniu, o wiecznej pamięci o zmarłych, o ich zasługach dla rodzin i polskiego lotnictwa. Ale o tym, że uczestnicy pogrzebu też się modlili, nie ma nic.
Nie byłem na pogrzebie w Mirosławcu, ale wiem, że w ramach uroczystości została odprawiona Msza św. Uczestnicy pogrzebu większość czasu spędzili w kościele, właśnie na modlitwie. Dlaczego dziennikarz nie powiedział, że zebrani również się modlili?
Nie zakładam złej woli. Może raczej chodzi o pewien rodzaj nieświadomej autocenzury. Podobna sprawa była związana z pogrzebem Gustawa Holoubka. O tym, że był kibicem Cracovii, słyszałem wiele razy. Ale o tym, że na jego pogrzebie Piotr Fronczewski złożył przejmujące wyznanie wiary, usłyszałem tylko raz, i to dopiero kilka dni temu (więcej na str. 6). Przypadek? A może jednak ciąg dalszy indeksu słów zakazanych.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Gancarczyk, redaktor naczelny