Rozniecanie ognia

Jej pomysł był genialny w swej prostocie: „Piętnaście węgli: jeden płonie, trzy lub cztery tlą się zaledwie, pozostałe są zimne. Ale zbierzcie je razem, a wybuchną ogniem. Paulina Jaricot trafia na ołtarze.

W robotniczej dzielnicy Lyonu zorganizowała piętnastoosobowe grupy, które okrzyknięto później „żywymi różami”. Każda z osób zobowiązywała się do odmawiania jednej tajemnicy. W ten sposób – wyjaśniała Jaricot – wszyscy odmówią codziennie cały Różaniec i wszystkich dotyczyć będzie taka sama zasługa, jakby odmówili go w całości. Zalecała, by modlono się w intencji misjonarzy. Nic dziwnego, że i Papieskie Dzieła Misyjne, i Żywy Różaniec zaczęły działać na zasadzie naczyń połączonych.
Znakomicie wpisała się w społeczny klimat epoki. Oddolna, a nie narzucona przez hierarchię „różana” inicjatywa była niezwykle prosta: zapraszamy tych, których znamy i ufamy. Trochę jak z budowaniem siatki szpiegowskiej. Nie chodzi o wielkie zgromadzenie, ale o zasadę „swoi znają swoich”. Pomysł znakomicie sprawdził się w duszpasterskim „praniu”.

Za patronkę akcji wybrała św. Filomenę, młodą rzymską męczennicę, za wstawiennictwem której sama została uzdrowiona. Pomysłowi Pauliny przyklasnęło wielu biskupów, a nawet sam generał Zakonu Kaznodziejskiego, a w chwili jej śmierci we Francji modliło się już 2,5 miliona ludzi! Papież Grzegorz XVI wydał breve aprobujące stowarzyszenie. Objęło ono najpierw Lyon, potem całe państwo, a wreszcie inne kraje.

Jak grzyby po deszczu

W 1831 roku, po pięciu latach od rozpoczęcia „rewolucji” Jaricot pisała: „Liczba odmawiających dziesiątek Różańca rośnie z niewiarygodną szybkością we Włoszech, Szwajcarii, Belgii, Anglii i Ameryce. Wszędzie można zauważyć nie notowane wcześniej umacnianie się dobra. Stajemy się zjednoczeni ze wszystkimi ludźmi świata”.

„Oto właściwy charakter Żywego Różańca” – notowała w swoim dzienniczku – I tak wszyscy członkowie, mając udział w dziele nawracania grzesznika, cieszą się wspólnie z jego powrotu. Takie zjednoczenie serc w jedności tajemnic daje Różańcowi szczególną moc w nawracaniu grzeszników”.

Choć inicjatywa spotkała się życzliwym przyjęciem Kościoła, a jej orędownikiem był m.in. święty Jan Vianney, Paulina spotkała się też z ostrą krytyką. „Najboleśniejsze krzyże, zadziwiające trochę naszą słabość, to te, które z dobrych intencji ciosają dla nas przyjaciele Boga. Trzeba jeszcze je bardziej kochać, ponieważ są wybrane przez Boga dla naszego uświęcenia” - pisała. Sam proboszcz z Ars wyjaśniał: „Znam jedną osobę, która potrafi bardzo ciężkie krzyże: jest nią Paulina Jaricot”.

Odkąd na wzgórzu Lorette utworzono Centralę Żywego Różańca listonosze w Lyonie mieli ręce pełne roboty. Jedynie w 1832 roku wysłano stąd 140 tysięcy książek i broszur, 80 tysięcy obrazków, 40 tysięcy medalików, 18 tysięcy szkaplerzy i krzyżyków. Średnio, bagatela, tysiąc przesyłek dziennie.

Oszukana

Sama Paulina zainwestowała w budowę domu, który miał być ośrodkiem, w którym robotnicy z rodzinami mieli cieszyć się dobrze wynagradzaną pracą, niestety zarządca rodzinnej fortuny nie tylko doprowadził ją do ruiny, ale zaciągnął na jej nazwisko gigantyczne długi. Utraciła wszystko i zmarła w ubóstwie… na pożyczonym sienniku. Jej ostatnie słowa wyszeptane 9 stycznia 1862 roku brzmiały: „Boże mój, wybacz im i obdarz błogosławieństwem, na miarę cierpień, jakie mi zadali”.

Dzięki inicjatywie Francuzki modlitwa maryjna płynie na zasadzie „niekończącej się opowieści”. Jej proces beatyfikacyjny otwarto już 112 lat temu, heroiczność cnót ogłosił w 1963 roku Jan XXIII, a datę wyniesienia na ołtarze ustalił przed dwoma laty papież Franciszek.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Jakimowicz