O przeżywaniu Triduum Paschalnego w szczególnych warunkach – wojny w Ukrainie – mówi o. Tomasz Samulnik, dominikanin z Kijowa.
MSZA WIECZERZY PAŃSKIEJ
Marcin Jakimowicz: „Co roku w klasztorze jest ten sam problem: niewielu z nas chce dać sobie umyć nogi” – opowiadał mi Ojca współbrat Tomasz Nowak. Łatwiej umyć innym nogi niż pozwolić, by to nam je umyto?
O. Tomasz Samulnik: To prawda, mamy problem z przyjęciem Pana Boga takiego, jaki chce przyjść. Ale odwróciłbym perspektywę: mamy problem z przyjściem do Boga tacy, jacy jesteśmy, w pełnej prawdzie o nas jako grzesznikach odkupionych ofiarą Chrystusa, w pełni przez Niego przyjętych i bezgranicznie pokochanych. Często pod płaszczykiem kurtuazji, lękliwie przekonani o własnej bezwartościowości, przyjmujemy postawę Piotra: „Nigdy mi nie będziesz nóg umywał”. A Jezus pokornie tłumaczy: „Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną”, a następnie, o ile Mu pozwolimy, klęka przed nami, umywa nam nogi. Stanięcie w obliczu tej sytuacji leczy i przełamuje hardość naszego: „Nie, nigdy!”. Zbawiciel pokazuje nam przez to Boską logikę daru. Zbawienie świata nie jest dziełem człowieka. Zostało nam podarowane i tylko jako dar niewymuszony, dar miłości, możemy je w całej prostocie przyjąć. Jedynym warunkiem jest wolne „tak” powiedziane miłości Bożej. Łatwiej jest innym umyć nogi, ponieważ pozwolić je sobie umyć oznacza, paradoksalnie, porzucenie egoizmu przez kogoś, kto żyje tylko dla siebie i wymaga przyjęcia postawy bycia dla siebie nawzajem: „I wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi”.
Mocno brzmią tego dnia słowa konsekracji: „To jest dzisiaj”. Jak, mieszkając w oblężonym mieście, żyć tym, co „teraz”, i nie zamartwiać się tym, co nadejdzie?
Po pierwszym szoku związanym z ogłoszeniem eskalacji ataku wojsk rosyjskich, po doświadczeniu pierwszych bombardowań i ostrzeliwania, dość szybko przeszliśmy na tryb życia w warunkach, na jakie pozwala wojna. Oczywiście o normalnym funkcjonowaniu (pracy duszpasterskiej, naukowo-dydaktycznej) nie może być mowy. Wielu ludzi wyjechało, my jako bracia wraz z wolontariuszami musieliśmy podjąć zadania wymuszane przez wojnę (dostarczanie żywności, leków tym, którzy tego potrzebują). Ale staraliśmy się też zachować dotychczasowy tryb funkcjonowania: codzienna liturgia godzin, Eucharystia, adoracja, modlitwa różańcowa, wspólne posiłki, praca, wypoczynek. Dwóch naszych braci prowadzi wykłady on-line w ramach Instytutu św. Tomasza z Akwinu. Wracam do słów Jezusa: „Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy”. Całą naszą klasztorną wspólnotą każdego dnia doświadczamy realizmu tych słów. Jeśli trwamy przy Chrystusie, szukamy Jego królestwa i głosimy je, wówczas Ojciec niebieski troszczy się o nas z ogromnym naddatkiem, którym możemy się dzielić, głosząc w ten sposób królestwo Boże.
„Oddal ode Mnie ten kielich!” – błagał przerażony, pocący się krwią Chrystus. Często wraca do Ojca myśl: „A mógłbym teraz pić kawę z braćmi w Krakowie”…
Jasne, od czasu do czasu myślę, że mógłbym być teraz w Polsce, gdzie, w porównaniu z Kijowem, jest spokojnie i bezpiecznie. Przecież Ukraina nie jest moją ojczyzną; wojna, która się toczy, nie jest moją wojną. Dlaczego tu teraz jestem? Przecież mogę w każdej chwili wyjechać. A jednak coś mnie tu trzyma. Zasadniczym powodem jest posłuszeństwo zakonne wyrażone w decyzji przełożonego oraz mojej zgodzie na pracę w Ukrainie. Wierzę, że to posłuszeństwo jest źródłem Bożej łaski, z której płyną siły do życia i służby. Niech się dzieje wola Twoja, a nie moja, Panie. To à propos Ogrójca i kielicha... Nie wiem, dlaczego Pan Bóg tak pokierował moim życiem. Wierzę, że ostatecznie chodzi o dobro mojej duszy, o dojrzałość, którą można osiągnąć jedynie wtedy, gdy serce lgnie do Boga. Mam też nadzieję, że moja obecność i posługa w Ukrainie przysłużą się innym. Bóg to wie. Mnie pozostaje ufać, nie porzucając marzeń o… pysznej kawie choćby w Krakowie.
LITURGIA MĘKI PAŃSKIEJ
Marcin Jakimowicz: Wielki Piątek z punktu widzenia geopolityków, strategów i analityków to… dzień klęski, wielkiej przegranej. Okazuje się, że Jezus „nie miał ręki” do ludzi: po całonocnej modlitwie wybrał dwunastu, z których w najważniejszej chwili dramatu pozostał… jeden. Reszta uciekła. Zna Ojciec tę pokusę?
O. Tomasz Samulnik: Bardzo dobrze. Często wraca ona do mnie w formie, w jakiej obrazuje ją ewangelista Łukasz: „Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili”. Przeżywając niepowodzenia, różnego rodzaju gorzkie doświadczenia związane z niezrozumieniem, odrzuceniem, poczuciem własnej niemocy, niekompetencji, gdy czuję, że to, co robię, wydaje się niepotrzebne. Rodzą się wówczas we mnie pytania: „Czy ma jeszcze sens bycie zakonnikiem/kapłanem w świecie, w którym liczy się głównie postęp? Czy wiara ma przyszłość? Czy warto postawić wszystko na jedną kartę i czy w ten sposób nie zmarnuję swojego życia?” W tym kontekście mam czasem ochotę wołać za Jeremiaszem: „Wprowadziłeś mnie w błąd, Boże, zostaw mnie w spokoju! Najchętniej pozbyłbym się tej drogi, która ostatecznie uczyniła mnie samotnikiem, głupcem, z którym mało kto chce mieć do czynienia” (por. Jr 20,17-18). Tego typu pokusa skłania do pytania o najważniejsze sprawy mojego życia: o moją wolność w decyzji naśladowania Chrystusa, o moją gotowość życia do końca oraz śmierci w Jego sprawie. Przypomina mi się przypowieść Jezusa o ziarnie pszenicznym, które musi obumrzeć, aby wydać plon (J 12,23-24). W tej przypowieści ziarnem pszenicznym jest sam Jezus Chrystus. Znowu chodzi o miłość. Pan swoim przykładem pragnie mnie wydobyć z mojej małostkowej osłony trzymania się kurczowo samego siebie, swych planów, lęku.
Niezwykle poruszająca jest tego dnia samotność Boga… Jezus jest ogołocony, bezbronny. Takiego poznał Go Tomasz Samulnik OP?
W wielu moich osobistych doświadczeniach duszpasterskich poznałem takiego Jezusa. Na przykład podczas spowiedzi, kiedy zdarzyło się w bezradności płakać z penitentem… Niekoniecznie nad wyznanymi przez niego grzechami… Także nad sobą. Również przez pięcioletnie doświadczenie duszpasterzowania wspólnocie ŁANOWA (to wspólnota osób ze skrajną niepełnosprawnością fizyczno-intelektualną) w Krakowie zetknąłem się bardzo bezpośrednio z osobami odrzuconymi przez większość społeczeństwa, często totalnie bezbronnymi. Tam również spotkałem ogołoconego i bezbronnego Jezusa. Ciekawe, że tego typu spotkania Boga w drugim człowieku w kontekście wyżej opisanych doświadczeń pozostawiały we mnie pytanie: „Kto tu tak naprawdę jest bardziej bezbronny, bardziej niepełnosprawny? Kto tak naprawdę bardziej powinien zapłakać nad sobą i swoim grzechem i kto potrzebuje przebaczenia?” Tego typu pytania zazwyczaj wiązały się z nadzieją (graniczącą z pewnością) na miłość Boga do mnie, nadzieją na nawrócenie.
Z wysokości krzyża Jezus modli się za swych nieprzyjaciół. „Łatwo powiedzieć” – mogą dziś skwitować Ukraińcy…
A czy dla nas, uczniów Chrystusa, jest inna droga niż przebaczenie i modlitwa za nieprzyjaciół? Owszem, jest inna droga: trwanie w zawziętości, w nieprzebaczeniu, które ostatecznie zniszczy nas samych, budując m.in. naszą pychę. Oczywiście należy walczyć o siebie, swoją ojczyznę, należy jej bronić przed agresorem. Nie można przy tym rozmywać prawdy, rozmijać się z faktami bądź po prostu kłamać, jak niemal na każdym kroku robi putinowska Rosja. Takie postawy nie stoją jednak w sprzeczności z przebaczeniem wrogom, jak uczy nas Jezus. Prośba o przebaczenie naszym wrogom, również prośba o ich nawrócenie, to jest wyraz naszej chrześcijańskiej dojrzałości.
WIGILIA PASCHALNA
Marcin Jakimowicz: Wielka Sobota to wielka cisza. Jak Ojciec, zakochany po uszy w jazzie, wytrzymuje cały dzień w milczeniu?
O. Tomasz Samulnik: Na tym etapie życia, na którym jestem, nie jest dla mnie problemem wytrzymać zewnętrzną ciszę. O wiele trudniej jest mi zamilknąć wewnętrznie, zwłaszcza w Wielką Sobotę, ze świadomością, że Chrystus zstąpił do otchłani, by wyprowadzić wszystkich tam przebywających i wprowadzić do radosnego przebywania z sobą. Otchłań, do której zstąpił Chrystus, odzwierciedla także otchłań ludzkiej duszy, w której, prócz całej głębi Bożego, twórczego piękna i dobra, znajduje się ciemność mojego grzechu. Chrystus zna również moją otchłań. Zstąpił do niej. To dla mnie trudne, bo wiąże się z ujawnieniem i oddaniem ciemnej strony mojego życia. Dlatego często proszę Pana o łaskę wewnętrznego wyciszenia, aby On mógł mówić. By nasza rozmowa odbywała się bez zbędnych zakłóceń. „W nawróceniu i spokoju jest wasze ocalenie, w ciszy i ufności leży wasza siła” – mówi prorok (Iz 30,15). W ciszy, w której pozwolimy Bogu mówić do naszego serca.
Paweł Bębenek, którego wybuch wojny zastał w Waszym klasztorze, opowiadał, że odkrył wówczas nową dynamikę w muzyce: pianissimo fortissimo. Krzyczącą ciszę: tak do bólu przejmującą, głęboką, że aż głośną...
Pamiętam, jak 23 lutego wiozłem Pawła z lotniska Kijów-Boryspol. Cieszyliśmy się ze spotkania, z warsztatów muzyki liturgicznej, które miał współprowadzić. 24 lutego planowaliśmy eksplorować Kijów, jego zabytki, ciekawe miejsca. Radość spotkania, wspólne plany, modlitwa – to pianissimo. Następnego dnia rano po jutrzni spotkałem panią Katię, naszą kucharkę, która ze łzami w oczach przerażona oznajmiła mi, że rosyjskie wojska zbombardowały lotnisko w Boryspolu. Trudno mi było w pierwszej chwili w to uwierzyć. Wraz z braćmi wdrożyliśmy podjęty wcześniej plan jak najszybszego transferu Pawła do Polski. To było owo przeciwległe fortissimo, które dla mnie trwało do momentu otrzymania wiadomości, że Paweł jest już bezpieczny po polskiej stronie granicy. Nieprzyjemny, szokujący, rozstrajający zwrot, zarówno w życiu, jak i w muzyce…
Sobota to oczekiwanie. W Kijowie doskonale znacie wagę tego słowa. Nie macie już dość czekania?
Czekanie, w naszym wypadku na koniec wojny, jest nużące. Jednakże po etapie znużenia przychodzi etap refleksji, który pozwala wykorzystać ten czas jako szansę, jako czas łaski. Mogę go przeżyć jako swoiste rekolekcje, bo wydarzenia skłaniają do zadania sobie najistotniejszych pytań. O sprawy doczesne, o wieczność. Śmierć wyraźnie siedzi nam na karku. Staram się wykorzystać ten czas twórczo, tzn. na kontakty z przyjaciółmi, nadrobienie korespondencji, pisanie różnych rzeczy, przygotowanie wykładu, lekcje języka. Czekanie posiada zatem różne walory. Wierną towarzyszką oczekiwania jest nadzieja, która nas, chrześcijan, zawieść nie może. Czas wojny, wybuchów związanych z atakami rakietowymi, rozwożenia paczek z żywnością, odzieżą i lekami to czas uczenia się i ćwiczenia w nadziei.
Jezus zmartwychwstał „wczesnym rankiem, kiedy było jeszcze ciemno”. Być może stoimy teraz, płacząc w ciemności, przy… pustym grobie?
Treść twojego pytania przepięknie zilustrował Paweł Bębenek w misterium sakralno-jazzowym „Noli Me tangere”, opowiadającym o Marii Magdalenie. Początkowa minorowa tonacja wyraża żal, smutek związany ze złożeniem Jezusa do grobu. Tonalność utworu jest rozjaśniona w chwili dialogu Marii Magdaleny z „ogrodnikiem”, a kulminacja muzycznej radości następuje, gdy Jezus wzywa Marię po imieniu. Śpiewa wtedy czterogłosowa schola przy wtórze kontrabasu i improwizacji saksofonu tenorowego. Tego typu przejścia od beznadziei śmierci do nadziei Zmartwychwstania uczy nas liturgia, szczególnie liturgia Triduum Paschalnego. To właśnie tu przeżywamy Paschę: przejście z ciemności każdego grzechu, który na krzyżu zgładził Chrystus, do nadziei zbawienia, czyli nadziei na wieczne życie z Bogiem.
Łatwiej nam przeżywać Wielki Piątek niż Wielką Sobotę... Umiemy popłakać, wzruszyć się, ale trudno nam cieszyć się Zmartwychwstaniem.
To prawda. Moje doświadczenie podpowiada bolesną prawdę o Tomku jako smutasie, któremu łatwiej jest przeżywać swój ból bądź wczuć się w cierpienie kogoś innego. Pewnym niedoścignionym ideałem jest dla mnie szczere „płakanie z płaczącymi i cieszenie się z cieszącymi” (Rz 12,15). A Jezus właśnie kimś takim był! To w Nim jest wzór i miara naszego życia i postępowania. To wielka sztuka, która wymaga ode mnie autentyczności, czystości serca. Mam nadzieję, wierzę, że również w tej dziedzinie życia ostatecznie doświadczę zmartwychwstania. •