Które dziecko będzie żyło? Kto ma podjąć taką decyzję? Kuba wygrał życie i rodzinę.
Lekarze nie chcieli wykonać aborcji selektywnej. Nie mogli dać gwarancji, że zabiją właściwe dziecko, to wskazane przez mamę. Powinien był zginąć Kuba. Przecież miał zespół downa. Drugie z dzieci było zdrowe, więc mogło się urodzić. Taką historię usłyszeli Marta i Andrzej Witeccy. Byli wstrząśnięci. Finał jednak niósł nadzieję. Matka, wobec twardej decyzji lekarzy postanowiła urodzić oboje dzieci. Chore miało zostać oddane, odrzucone, a zdrowe mogło się cieszyć matczyną miłością. Marta i Andrzej starali się wówczas o mieszkanie. Pomyśleli, że gdyby mieli lepsze warunki lokalowe, to przyjęliby takie dziecko do siebie.
Aniołek w niebie
Wiedzieli, co znaczy ból po utracie dziecka i chociaż mają inne dzieci, to nigdy nie zapomną o najmłodszej córeczce, którą Pan zapragnął mieć u siebie. Esterka miałaby dziś 6 lat, ale urodziła się z wadą letalną, nie dającą nadziei na życie. Odeszła po czterech miesiącach życia. Na ziemi został z nimi 23-letni dziś Jan, 21-letni Szymon, jest też Jonatan, który ma 18 lat i Noemi - piękna 14-latka. Każde z innymi radościami i problemami. I każde z dzieci ogromnie kochane.
Szymon był dla Andrzeja ogromnym zaskoczeniem. Nie spodziewał się, że na świecie pojawi się chore dziecko. Zwłaszcza, że badania prowadzone w ciąży nie pokazywały zespołu. Był szok i był ból. I standardowe pytania: Dlaczego my? Dlaczego Szymon? Ale trwało to bardzo krótko. Wiele dobrego zrobiła wspólnota. Tłumaczyła, że w Bożym planie i zamyśle takie dziecko w ich rodzinie będzie miało ogromną rolę do spełnienia. Jest dla nich specjalnie darowane i ważne. Szybko się pozbierali. Marta potraktowała sprawę zadaniowo: lekarze, specjaliści rehabilitacje, leczenie, wspieranie i kochanie, przytulanie, całowanie przecież ich kochanego dziecka.
W jakimś innym rytmie
Szymon wypełnił ich dom miłością. Nie miał typowych towarzyszących dzieciom z zespołem Downa wad rozwojowych, które wymagają długich pobytów w szpitalu czy operacji. Serce zdrowe, choć pracuje w jakimś innym rytmie - śmieją się rodzice. "Każdy nowy lekarz, który osłuchuje Szymona, wpada w panikę, bo serce jakiś ma dziwny rytm, puls jakby przyspieszony. Ale my tłumaczymy, że taka jest jego uroda i wadę serca wykluczono" - mówią. Były inne problemy zdrowotne, ale z Bożą pomocą udaje się je rozwiązywać. Wierzą, że dzięki modlitwie nawet zespołu Downa kiedyś się pozbędą. "Może nie jutro, pojutrze, ale jeśli Pan Bóg będzie chciał zabrać tę chorobę, to jeszcze będą Go wielbić za uzdrowienie Szymona" - mówią dziś pełni nadziei. Tymczasem ich dom wypełnia radość. Szymon jest typowym przedstawicielem swojej niepełnosprawności. Ogromnie radosny, ciepły, otwarty na ludzi, nieco flegmatyczny, bardzo spokojny. Najważniejsze, że jest.
Po co im Kuba?
Nie wystraszyli się rodzicielstwa. Mimo, że drugie dziecko urodziło się z taką wadą, postanowili, że poproszą Pana o kolejne życie. I zostali wysłuchani. W ich domu pojawił się Jonatan. Prawdziwy dar. To on bardzo mocno wsparł rozwój Szymona. Kiedy dorastał starszy brat, zaczął z niego czerpać, próbował gonić w wielu sytuacjach. Jonatan, przeciwieństwo Szymona, żywiołowy, energiczny, wszędzie go pełno, dlatego wywierał olbrzymi wpływ na postępy w rozwoju Szymona.
Marta i Andrzej wiedzą, że wszystko, jeśli oddać się opiece Bożej i poddać Jego woli, będzie dobre. Ale dlaczego w tym wszystkim postanowili adoptować Kubę? Miała być Magda... Ale od początku. Witeccy pojechali na Mazury, gdzie spotkali swoich znajomych, którzy właśnie przysposobili troje dzieci. Bardzo trudne, po wielu przejściach w swoim rodzinnym domu. Dzieci zalęknione, wycofane, bojące się wszystkiego i wszystkich, chyba najbardziej miłości, której tak naprawdę nigdy nie zaznały. Kiedy Witeccy kilka miesięcy później znów spotkali się z tą rodziną, zobaczyli zupełnie inne dzieci, radosne, uśmiechnięte, pomagające przygotować stół. Zdziwili się, że ich zastępczy rodzice nie chodzili z nimi na żadną terapię, spotkania psychologiczne. "To miłość, normalny dom, ciepło rodzinne" - tłumaczono Witeckim. I to właśnie wówczas w ich głowie zakiełkowała myśl, by przysposobić dziecko, a najlepiej dziecko niepełnosprawne, którego nikt nie zechce. Na horyzoncie pojawiła się Magdusia, tylko musieli jeszcze poprawić warunki mieszkaniowe. Choć był to trudny czas na rynku nieruchomości, uporali się z tym problemem. Wrócili po Magdę. Wtedy okazało się, że Dom Dziecka zdecydował, że odpowiednim dzieckiem będzie Kuba. Chłopczyk miał wówczas rok i cztery miesiące i był porzucony przez rodziców, bo urodził się z zespołem Downa. "Tak, to było to dziecko z ciąży bliźniaczej. A my przecież półtorej roku temu powiedzieliśmy, że gdyby było większe mieszkanie to wzięlibyśmy takie dziecko. Mieszkanie było, więc czy mogliśmy zawieść Pana Boga?" - wspominają tamtą decyzję Marta i Andrzej.
Mówisz niewyraźnie, jakbyś miał Downa
Początki nie były łatwe. Odrzucony Kuba przez rok wisiał u nogi Marty, będąc zaborczym i zazdrosnym o swoich braci. Jakby widząc w Marcie matkę, która go zostawiła. Z domu dziecka wychodził z nawykiem ssania kciuków aż do bólu, do krwi. Nad tym wszystkim trzeba było pracować. Udowadniać, że jest kochany, że jest w tym domu potrzebny, że już go nigdy nie oddadzą.
Przestał trzymać Martę za nogę po około roku. Z każdym dniem było już tylko lepiej. "Relacje Kuby z Szymonem są rewelacyjne" - Marta śmieje się, gdy jeden tłumaczy, co powiedział drugi. "Czasem to tłumaczenie drugiego jest tak samo niewyraźne" - Andrzej mówi, że wówczas jest sporo śmiechu. Również wtedy, gdy jeden drugiemu przygaduje: "Mówisz niewyraźnie, jakbyś miał Downa". Oczywiście nie brakuje też problemów.
Na początku pandemii powstała zabawna sytuacja. Chłopcy razem jeżdżą do szkoły. Potrafią. Ale w pandemii niepełnoletni powinni mieli mieć opiekuna.I tak Szymon, który wówczas miał już 18 lat, został opiekunem 16-letniego dziś Jakuba. W prawie nie było zapisu, że dziecko z Zespołem nie może być opiekunem. Witeccy wykorzystali ten fakt. Za głowę łapie się Noemi, która dziś ma 14 lat i mówi, że nikt nie zrozumie, jaki to ból mieć w domu czterech starszych braci. Ale pomaga im, jak może. Bierze chłopaków do sklepu i aktywizuje ich życie. Wskazuje, by sami znaleźli na półkach to, co potrzebują. Sama jedynie pilnuje wszystkiego.
Marta i Andrzej są ogromnie szczęśliwi. Wiedzą, że gdy buduje się na miłości, która ma wsparcie w Bogu, to każdej sytuacji można podołać, każde życie przyjąć i z każdego czerpać radość, nawet w trudnościach dnia codziennego. Bo życie jest najważniejsze.
Swoją historię Marta i Andrzej Witeccy opowiedzieli na antenie radia eM. Posłuchajcie:
Część 1:
Część 2:
Część 3:
Część 4:
Katarzyna Widera-Podsiadło