Reżyser Marcin Kobierski po raz kolejny zaskoczył swoim pomysłem na Misterium. Uzmysławia nam, że Jezus czeka na nas, chce nas mocno przytulić do serca i uwolnić z grzechów. Tylko, czy my jeszcze chcemy pójść do spowiedzi?
Od lat podziwiam pracę, jaką wykonują salezjańscy klerycy i ze wspólnoty Ziemi Boga pod czujnym okiem reżysera Marcina Kobierskiego. Wkładają w przygotowania całe serce i mnóstwo czasu. Tegoroczne misterium już od samego początku skłania nas do refleksji. Słyszymy sondę uliczną, ale pytanie „czy chodzi pan/pani do spowiedzi?” kierowane jest do nas. Pada też piękne zdanie, które powinno nam towarzyszyć właśnie wtedy, gdy wybieramy się do spowiedzi, że spowiedź to „wyjmowanie gwoździ z ran Chrystusa”.
Jestem w dobrych rękach
– Wiele lat temu urodził się we mnie ten pomysł, żeby zderzyć misterium z sakramentem pokuty. Żeby to, że Jezus umiera za nasze grzechy połączyć z tym naszym wyznaniem grzechu, bo to przecież bardzo ściśle się łączy – o swoim pomyśle na tegoroczne misterium opowiada reżyser Marcin Kobierski i dodaje – tylko jak powstał ten pomysł, jakoś się go wystraszyłem. Bardziej tego, że nie będę tego umiał przenieść na scenę i dlatego odłożyłem ten pomysł do szuflady. W tym roku poczułem, że jestem gotowy. Na początku spotkałem się z dwoma wspaniałymi salezjanami Mateuszem Koziołkiem i Pawłem Figurą, żeby trochę porozmawiać o spowiedzi, od tego zacząłem, od takiego przygotowania.
Reżyser zauważa, że postawy ludzi od 2000 tysięcy lat właściwie się nie zmieniły. Nadal mamy Piłatów, Piotrów, Judaszów, apostołów, itd., więc są one bliskie i nam.
W tym misterium wiele płaszczyzn się przenika i uzupełnia. Bardzo podobają mi się momenty wspomnień Jezusa. Powroty do Jego dzieciństwa. Reżyser genialnie ukazuje postać św. Józefa, który jest wzorem męża i ojca, który obiecuje, że będzie dbać o Jezusa i Maryję. „Jesteśmy w dobrych rękach” – mówi Maryja do małego Jezusa. Można stwierdzić, że misterium w bardzo subtelny sposób snuje refleksję nad ojcostwem we współczesnym świecie. Jakie jest, jakie być powinno, ale także nad macierzyństwem, czy w ogóle szeroko pojętym rodzicielstwem. Niesamowita jest scena, w której reżyser zderza postacie żony Kajfasza i Maryi, gdy Jezus już został skazany i ukrzyżowany. Mamy wrażenie, że jest tam współczucie, a jednocześnie poczucie wyższości żony arcykapłana.
Marcin Kobierski wspomina, że ukazywanie tych wspomnień z dzieciństwa jeszcze bardziej przybliża mu Jezusa.
„To, że jest ukazany na tle swoich rodziców, ich dylematów, rozmów, ten Pan Jezus staje się jeszcze bliższy i ludzki”.
Reżyser zwraca uwagę, że ciągle odkrywa też św. Józefa.
„Ja go jeszcze tak w pełni nie odkryłem. Mam wrażenie, że coraz więcej się do niego przybliżam. Przez te takie spotkania w sztuce staje mi się bliski”.
To misterium uzmysławiana nam, że wszyscy jesteśmy w dobrych rękach, bo Bożych. To jest misterium ogromnej bliskości i czułości, którą nawet trudno wyrazić słowami. To się po prostu czuje. To misterium dotyka serca. Widziałam siedem poprzednich spektakli. Ale w tym mam wrażenie, że ta Chrystusowa bliskość jest olbrzymia. Może właśnie dlatego, że Jezus uzdrawia, uwalnia, odpuszcza grzechy.
W bardzo ciekawy sposób ukazane na scenie jest właśnie zniewolenie, choroba czy opętanie. Reżyser wykorzystuje „klatki”, które pełnią kilka funkcji, ale ta najważniejsza moim zdaniem pomaga nam uzmysłowić, że czasem tkwimy w różnych zniewoleniach, próbujemy się wyrwać, czasem trochę nam się udaje, ale to dopiero Jezus ma moc nas uwolnić w pełni.
– Te klatki to jest takie małe więzienie, które fundujemy sobie przez nasze grzechy – zwraca uwagę Marcin Kobierski – Choć czasem też myślałem o tej klatce, jako konfesjonale, czyli o tym miejscu, gdzie zostawiamy te grzechy, gdzie one są nam zabrane.
W klatkach widzimy chromego Adiela, opętanego Barucha i cudzołożnicę Mikal. Obserwujemy ich relacje z rodziną, znajomymi, arcykapłanami. A także niesamowitą przemianę, gdy doświadczają miłości Chrystusa. Stają się innymi ludźmi. Choć reżyser pokazuje, że ludzie wokół nich nie chcą wierzyć w ich przemianę. Mają z tym ogromny problem. Nie ufają im, nie dostrzegają cudu.
Ta wspomniana już wcześniej bliskość pojawia się szczególnie, gdy ludzie przychodzą do spowiedzi, robią rachunek sumienia i Jezus jest pomiędzy nimi. Ta bliskość objawia się w scenie w Ogrójcu, gdy Jezus myśli o swoim rodzicach, tak jakby chciał się schować w tym wspomnieniu, przytulić do nich, bo przecież przy nich czuł się bezpiecznie. Rzadko chyba zastanawiamy się nad tym, o czym Jezus mógł myśleć przed wydaniem w Ogrójcu. W tym misterium Jezus przypomina sobie swoje słowa wypowiedziane w świątyni, a które na scenie przytacza św. Józef: „Czy nie wiedzieliście, że moje miejsce jest w domu Ojca?”. Pomagają one Jezusowi ostatecznie podjąć decyzję i zgodzić się z wolą Ojca.
Myślę, że bardzo istotna jest też scena Ostatniej Wieczerzy. Mocno dotyka serca i sumienia. Czy my jeszcze wierzymy w obecność Chrystusa w Eucharystii?
Warto zwrócić uwagę na scenę biczowania. Biczami stają się wypowiedzi niektórych postaci, jest to takie przypomnienie też dla nas, że językiem ranimy Chrystusa. W tym misterium na pewno jest kilka ciekawych rozwiązań. Nie ma pewnych postaci, choć są wspominane. Ale wcale nie działa to na niekorzyść. Pozostawia nam sporo miejsca na pracę wyobraźni.
Dwie sceny są bardzo ciekawe i ze sobą korespondują to opowieści Józefa i Judasza. Józef opowiada maleńkiemu Jezusowi historię Jonasza – pełną nadziei, a Judasz trzymając zwinięty sznur niczym małe dziecko opowiada „sam sobie” bajkę o Judaszu, który chce zatrzymać czas – pełną beznadziei. Patrząc na tę scenę zaczęłam się zastanawiać, czy może taką bajkę opowiadał mu jego ojciec?
Maryja w tym misterium jest bardzo ludzka, w scenie po ukrzyżowaniu myśli o Józefie, widać, że jej go brakuje. Gdyby tu był, wszystko może potoczyłoby się inaczej, ale przy tym wszystkim nie zapomina opowiadanej przez Józefa Jezusowi historii Jonasza. Dociera do niej, że Jezus zabierze z otchłani właśnie swojego ziemskiego ojca.
Takim chyba też najważniejszym przesłaniem tego misterium jest fakt, że „Jezus nigdy nie męczy się przebaczaniem”. Widzimy na scenie tak różne osoby, które przychodzą do spowiedzi, które mają różne doświadczenia. Myślę jednak, że sceny, gdy Jezus wisi na krzyżu i jest otoczony księżmi i słyszymy zdanie „Jego krew obmywa teraz twoje grzechy! Twój grzech już do ciebie nie należy. On Go zabrał, zmył, spalił swoim miłosierdziem. Jesteś wolny.” A także, gdy zmartwychwstaje, kiedy podchodzą do niego księża i daje im władze odpuszczania grzechów, są niezwykle istotne.
Jak Jezus patrzy na mnie?
Przyjeżdżając na misteria cieszę się też z możliwości poznania osób grających. Równie cenne jest poznanie uczuć, myśli aktorów, bo to ubogaca, a czasem także pomaga w interpretacji pewnych scen lub spojrzenia na nie z zupełnie innej perspektywy.
W tegorocznym misterium postać Jezusa gra kleryk Krzysztof Pałucki. Mam wrażenie, że jest on trochę takim milczącym, ale niesamowicie bliskim Jezusem. Kleryk Krzysztof oglądał spektakle jeszcze przed wstąpieniem do seminarium i był podekscytowany myślą, że będzie mieć okazję zagrać, spotkać się z aktorami i pracować z reżyserem.
– Możliwość wystąpienia w misterium, przygotowywanym na Łosiówce od lat, była dla mnie jedną z najbardziej ekscytujących wizji, kiedy przyjeżdżałem we wrześniu do seminarium. Pamiętam pierwsze spektakle oglądane z widowni jeszcze 10 lat temu. Wróciłem do domu oszołomiony tym doświadczeniem, a dzisiaj sam mam okazje je współtworzyć. Nie chodzi tu tylko o samo granie, ale spotkanie z aktorami i przede wszystkim z reżyserem Marcinem Kobierskim. Jego wrażliwość oraz, a może przede wszystkim, wiara sprawiają, że sala teatralna zmienia się w świątynię, w której naprawdę sprawowane jest misterium.
Co czułeś, gdy usłyszałeś, że masz zagrać Jezusa?
– Kiedy usłyszałem, kogo mam zagrać, byłem bardzo zaskoczony. Nie miałem wcześniej doświadczenia pracy na scenie teatralnej. Podchodziłem do tego z dużą obawą, a rola Jezusa na pewno mnie przerastała. Mogłem jedynie liczyć na to, że reżyser wie, co robi.
Co było największym wyzwaniem?
– Dopiero podczas pierwszych prób na scenie zrozumiałem, co będzie moim największym wyzwaniem. To pytanie "co by zrobił teraz Jezus?" okazało się najtrudniejsze. Część odpowiedzi była jasna. Podszedł, powiedział, dotknął, patrzył. Jednak detale okazały się bardziej tajemnicze. Jak podszedł? Jak mówił? Ciepłym głosem, czy raczej obojętnym? Czy patrząc na uczniów marszczył brwi? Albo czy uśmiechał się, kiedy ludzie odchodzili przemienieni? Droga szukania odpowiedzi była kręta, ale dawała mi dużo radości. Coraz lepiej rozumiałem, jak Jezus patrzy na mnie.
Małgorzata Gajos