To było do przewidzenia. W ślad za zbrojną agresją na Ukrainę nastąpił atak w sieci. Globalny, nastawiony na dezinformację, sianie paniki, powodowanie chaosu we wszystkich krajach sprzyjających Ukrainie.
Kreml ma w tym dużą wprawę i spore aktywa. Jak szacuje Instytut Badania Internetu i Mediów, w ciągu pierwszych 24 godzin wojny trzy zorganizowane grupy zainfekowały swoją dezinformacją umysły ponad 2 milionów odbiorców w Polsce. Zapewne gdyby było ich kilka razy więcej, panika na stacjach benzynowych i przy bankomatach mogłaby poważnie zdezorganizować nam życie. Bo o to w tej wojnie chodzi.
Jeden z portali podsumował pierwszą dobę tytułem „1:0 dla Rosji”, z typową dla internetowych newsów przesadą. Owszem, atak nastąpił, rzeczywiście celnie wymierzony, bo zawsze, gdy wybucha wojna, ludzie martwią się o paliwo i gotówkę. Ale reakcja polskiego państwa błyskawicznie rozpowszechniona przez elektroniczne media pozwoliła szybko uspokoić sytuację. I uczulić wszystkich na dezinformację, równie niebezpieczną w każdym konflikcie jak rakiety. Był to zatem atak odparty. Jeśli 1:0, to dla Polski.
Taka diagnoza ma uzasadnienie jeszcze w kilku faktach. Na przykład w natychmiastowej reakcji dużych portali (Witrualna Polska, Interia), które wyłączyły możliwość komentowania zamieszczanych tam informacji. Było to jak zawężenie frontu walki z trollami jedynie do Twittera i Facebooka, bo wiadomo, jak toksycznym miejscem są fora dyskusyjne pod informacjami. Drugi fakt to wyłączenie decyzją KRRiT rosyjskich mediów z oferty polskich platform i sieci kablowych (to samo zrobiła większość krajów europejskich, choć nie od razu). Trzeci, być może najważniejszy fakt to zdecydowana, solidarna postawa praktycznie wszystkich znaczących osób mających autorytet i silną pozycję w mediach społecznościowych. Warto pamiętać, że mówimy o środowisku bardzo mocno podzielonym, na co dzień zatracającym się w sporach i awanturach o wszystko. Te same trzy grupy „namierzone” przez IBIiM wcześniej specjalizowały się, z dużym sukcesem, w krucjatach antyszczepionkowych. Teraz nie udało im się napuścić na siebie polskich internautów. Okazaliśmy się zjednoczeni w „tępieniu ruskich trolli”. Nie było trudno wykazać, że antyukraińskie wpisy udostępniano mechanicznie i że są one elementem inspirowanej z zewnątrz kampanii. Identyczne treści tekstowe i graficzne pojawiały się bowiem w wielu miejscach, przeklejane, potem wzmacniane podobnymi komentarzami. Cel był jasny – odgrzewać wszystkie fobie, nowe i stare lęki, podważać zaufanie, podsycać niepewność. Budzić upiory przeszłości, by „mąciły narodową kadź”. W 2014 roku podobne akcje odnosiły niestety pewien sukces. Teraz, dzięki Bogu, już nie. Można zatem uznać, że jeszcze gola nie straciliśmy, ale to dopiero początek być może najważniejszej w XXI wieku batalii, a przeciwnika na pewno lekceważyć nie wolno. Bądźmy czujni i solidarni. •
Piotr Legutko