Czy Władimir Putin odważy się użyć ładunków jądrowych? Wydaje się to nieprawdopodobne. Ale równie nieprawdopodobne jeszcze kilkanaście dni temu wydawało się bombardowanie, ostrzeliwanie rakietami mieszkalnych dzielnic Kijowa czy innych ukraińskich miast.
Władimir Putin wydał polecenie postawienia sił odstraszania nuklearnego w stan gotowości. Nazwa jest nieco myląca, bo sugeruje, że siły te odpowiadają za obronę, ale w rzeczywistości mogą zaatakować jako pierwsze. Większość analityków twierdzi, że to kolejny etap straszenia zachodnich przywódców. Zwykle słabych i skorych do ustępstw na rzecz świętego spokoju. Do czego ta strategia doprowadziła – widzimy właśnie na Ukrainie. Często ci sami analitycy twierdzą, że sam fakt postawienia sił nuklearnych w stan gotowości jasno pokazuje, że rosyjskiej armii idzie źle, że nie spodziewała się takiego oporu ani tak dużego wsparcia wywiadowczego i sprzętowego, jaki dostała Ukraina od świata. Że trzeba postraszyć czymś jeszcze mocniejszym. I tutaj pojawia się pytanie, czy chodzi tylko o straszenie, czy także o użycie tej broni. Trudno odpowiedzieć na to pytanie, biorąc pod uwagę ostatnie dni i sytuację, która zmienia się z godziny na godzinę. Nie ma jednak wątpliwości, że użycie ładunków jądrowych jest przekroczeniem wszelkich zasad i czerwonych linii. Bomby jądrowe były wykorzystane tylko dwa razy – w Hiroszimie i w Nagasaki podczas II wojny światowej. Później nikt nie odważył się tego zrobić. W polityce międzynarodowej jest jasne, że odpalenie ładunków jądrowych oznacza samobójstwo. Nie tylko dla przywódcy czy dla jego otoczenia politycznego, ale w zasadzie dla państwa. Niezależnie od tego, jaką cenę za powalenie Ukraińców na kolana byłby w stanie zapłacić sam Putin, pytaniem otwartym jest to, jaką cenę jest w stanie zapłacić jego otoczenie, albo w skrócie mówiąc, czy rozkaz o odpaleniu ładunków jądrowych zostałby wykonany. Niezależnie od tych dywagacji warto podkreślić, że rakiety przenoszące ładunki jądrowe technicznie różnią się budową od zwykłych rakiet. Są nieporównywalnie większe, wymagają infrastruktury i przygotowania. Jest mało prawdopodobne, by pozostało to niezauważone przez satelitów szpiegowskich. Wyjątkiem są pociski jądrowe ulokowane na pokładach okrętów podwodnych. Putin może chcieć wykorzystać strach przed atomem w inny sposób – wysadzając ukraińskie elektrownie jądrowe. To żadną miarą nie wywoła eksplozji jądrowej, ale może spowodować skażenie radioaktywne. Obszar tego skażenia jednak byłby wielokrotnie mniejszy niż obszar, na którym zapanowałyby panika i strach. Paradoksalnie, choć dużo większe szkody spowodowałoby wysadzenie zapory wodnej, bardziej boimy się materiału rozszczepialnego. I Putin oraz jego doradcy doskonale o tym wiedzą.•
Tomasz Rożek