Wszyscy martwią się o wolność mediów w Polsce. Spędza ona sen z powiek eurodeputowanym i amerykańskim kongresmenom, Reporterom bez Granic i Fundacji Helsińskiej. W tegorocznym raporcie RbG zajmujemy już 64. miejsce w gronie państw, gdzie o demokracji nie ma mowy.
W przyszłym roku będzie jeszcze gorzej, bo przecież reżim w Warszawie chciał „zamknąć TVN” i krytycznie odnosił się do publikacji o polskim współudziale w Holokauście. Nowy ambasador USA w Polsce obiecał, że sprawy dopilnuje. Parlament Europejski też będzie trzymał rękę na pulsie. Świetnie, ale dobrze by było zdefiniować, na czym owe zagrożenia wolności polegają. Oczywiście na swobodzie krytykowania obozu rządzącego. Wczytując się w doroczny raport Reporterów bez Granic, można dojść do wniosku, że w Polsce istnieją tylko media publiczne oraz dzienniki grupy Polska Press. To tak, jakby rynek handlu detalicznego oceniać z wyłączeniem wielkich galerii handlowych oraz sprzedaży on-line. Jeśli coś nie pojawia się w TVP i PR, to nie znaczy, że nie istnieje w przestrzeni publicznej, a tylko wówczas można by mówić o ograniczeniu wolności mediów. W Polsce mamy dziesiątki stacji telewizyjnych i radiowych, drugie tyle portali internetowych oraz mediów społecznościowych. Wszystko można o nich powiedzieć, ale nie to, że podlegają politycznej cenzurze. Czy zatem nie mamy problemów z wolnością słowa? Czy dziennikarze mogą pisać, co chcą, i krytykować każdego, kto na to zasługuje? Nie i jeszcze raz nie. Problem istnieje, tylko nie tam, gdzie się go opisuje. Krytyka prasowa jest ograniczana, ale nie przez dyktaturę PiS. Problem jest na dole, w miastach i gminach, a im niżej się schodzi, tym wolności jest mniej, zagrożenie zaś pochodzi nie od rządu, ale od lokalnych cesarzy i wymiaru sprawiedliwości. Niedawno Sąd Rejonowy w Częstochowie stwierdził, że lokalny dziennikarz Paweł Gąsiorski zniesławił w dwóch swoich tekstach gminę Rędziny, krytykując jej… gospodarkę odpadami. Wyrok: przeprosiny, zapłata nawiązki i zwrot kosztów sądowych. Teksty ukazały się na stronie Gminaredziny.pl, której Paweł Gąsiorski jest współwłaścicielem i redaktorem naczelnym. Zniesławienie miało polegać na stwierdzeniu dziennikarza, że gmina „nieźle zarabia na odpadach”, zaś „mieszkańcy za dużo płacą za śmieci”. Nie wiadomo, co w tej sprawie jest bardziej bulwersujące. To, że gmina składa pozew „prywatny” (ze słynnego paragrafu 212) wobec dziennikarza kontrolującego, jak samorząd wykonuje swoje obowiązki? A może fakt, że sąd uznaje za winę mediów to, co jest ich powinnością? Jeśli ten przypadek nie jest próbą ograniczenia wolności, to co nim jest? Rędziny nie są wyjątkiem. Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP wciąż alarmuje o podobnych przypadkach. Lokalne media podlegają bardzo silnej presji ze strony samorządów i „wolnych sądów”. A to ponoć ostatnie przyczółki wolności w „państwie PiS”… •
Piotr Legutko