Rosja wyraźnie pokazuje, że to od niej zależy przebieg wydarzeń na polsko-białoruskiej granicy, a jednocześnie gra w carski urząd, w którym każdy dyrektor odsyła petenta do innego dyrektora.
10.11.2021 18:29 GOSC.PL
Minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow zaproponował, by Unia Europejska zapłaciła Białorusi za odesłanie przybyszów z Bliskiego Wschodu do domu.
Nie wiem, czy operacja szantażowania Europy falą migracyjną została – jak twierdzi białoruski dziennikarz Tadeusz Giczan – wymyślona przed laty przez służby naszych wschodnich sąsiadów, skopiowana przez Turków, a teraz stosowana przez prawdziwych autorów. Może jednak Recep Erdogan był pierwszy, a Rosjanie i Białorusini się na nim wzorują. Faktem jest to, że działania Mińska i Moskwy są chwilami łudząco podobne do tego, co kilka lat temu robiła Ankara. Podobne są nawet konkretne metody wpływania na opinię publiczną, np. epatowanie zdjęciami dzieci. Turcy rozpowszechniali fotografię chłopca, który utonął podczas przeprawy. Tragedia była prawdziwa, tylko miejsce znalezienia zwłok się nie zgadzało – ciało przełożono, żeby kadrowało się lepiej. Teraz mamy chłopaka, który stojąc naprzeciw polskich policjantów woła: „please, please, I don’t have money” i pozuje do przejmujących ujęć. Jeśli mnie wzrok nie myli, to ten sam, któremu na innym nagraniu dorośli mężczyźni dmuchają dymem z papierosa w oczy, żeby wyglądał na zapłakanego. Tym razem, chwała Bogu, nie ma ofiar śmiertelnych.
Wszystko to nie oznacza, że obecna operacja jest identyczna jak ta z 2015 i 2016 r. Erdoganowi zależało przede wszystkim na pieniądzach. Destabilizacja Grecji i innych krajów UE była tylko środkiem do ich zdobycia. Chciał też, by Zachód nie interesował się zbytnio sytuacją w Turcji – działaniami w Kurdystanie, albo tym, co dzieje się z opozycjonistami. Dla Władimira Putina utrudniani życia Polsce i krajom bałtyckim samo w sobie jest korzystne, choćby po to, żeby przetestować zdolności obronne zachodnich sąsiadów. W czasie kryzysu sprzed 5 lat było też jasne, z kim trzeba rozmawiać (oczywiście nikt nie mówił wprost, że prezydent Turcji jest odpowiedzialny za sytuację, proszono go tylko, żeby powstrzymywał przemytników ludzi). Tymczasem Alaksandr Łukaszenka i Władimir Putin grają w carski urząd, w którym każdy dyrektor odsyła petenta do innego dyrektora. Rosja wyraźnie pokazuje, że to od niej zależy przebieg wydarzeń: wysyła na Białoruś patrole lotnicze, rozpowszechnia informacje o przerzuceniu tam broni atomowej, pieniędzy od UE domaga się rosyjski, a nie białoruski minister, a cały kryzys ma miejsce właśnie wtedy, kiedy Moskwa wymusiła na Mińsku traktaty zwiększające podporządkowanie Białorusi wielkiemu sąsiadowi. Z drugiej strony, kiedy kanclerz Niemiec Angela Merkel skontaktowała się z Putinem, ten poradził jej, żeby o imigrantach rozmawiała z Łukaszenką... Chciałbym wierzyć, że poprzedni kryzys czegoś Europę nauczył. Na razie widać, że postępy zrobiła druga strona.
Jakub Jałowiczor