Poparcie społeczne zwiększa odpowiedzialność, a nie od niej zwalnia.
Cytować panią Lempart to żadna przyjemność, ale prawda jest od przyjemności ważniejsza. Nie wiem, czy liderka Ruchu Wyp***dalać ma rację, twierdząc, że „teraz 69 proc. Polaków jest za aborcją”, ale – co ciekawe – przyznaje, że w 2016 roku „to było 37 proc.” (i z takim właśnie kapitałem społecznym PiS po raz wtóry obejmował władzę, ćwierć wieku po odzyskaniu niepodległości). Z pewnością natomiast pani Lempart wie, co mówi, wspominając, że w tamtym czasie w aborcyjnych demonstracjach w jej „rodzinnym Wrocławiu szło tysiąc osób, teraz idzie 15 albo 30 tysięcy”. I ma pewnie rację, gdy twierdzi, że aborcjonizm to osiągnął, bo „ludzie, którzy kiedyś nigdy wcześniej nie chodzili na marsze równości, zostali postawieni przed wyborem”.
Tocqueville uważał, że prawdziwym źródłem rewolucji są przedstawiane opacznie pojęcia sprawiedliwości i niesprawiedliwości. Taki sens ma „prawo do własnego ciała” przeciwstawione prawu do życia. Tymczasem Jarosław Kaczyński swych zwolenników przed żadnym takim wyborem nie stawiał. W sprawie prawa do życia powtarzał, że żadnego wspólnego stanowiska jego ruchu w tej kwestii nie będzie. Sprawę przedstawiał jako „światopoglądową kwestię (subiektywnego) sumienia”. Imperatyw społeczny dotyczył wyłącznie poparcia partii, to było kryterium określające przynależność do właściwego „sortu Polaków”.
Wiele lat wcześniej przywódca Porozumienia Centrum sformułował tezę, że zbyt zaangażowana polityka może być „najkrótszą drogą do dechrystianizacji Polski”. Tą zastraszającą prognozą chciał odstraszyć katolickich wyborców od popierania prawicy chrześcijańsko-narodowej u początków lat 90. ubiegłego wieku. Ta propaganda nie tylko okazała się nieskuteczna, ale przede wszystkim fakty zadały jej całkowicie kłam. Polska, odbudowując w początkach niepodległości podstawowe instytucje cywilizacji chrześcijańskiej, skutecznie oparła się dechrystianizacji, również w planie społecznym. Szczere zaangażowanie na rzecz chrześcijańskiej tożsamości narodu, na rzecz cywilizacji życia i praw rodziny, wzmocniły życie wiary, a nie osłabiły. Normy moralne i cywilizacyjne potwierdzone w prawie skutecznie zmieniały świadomość społeczną, powodując wygaszanie, a nie wzmożenie wywrotowej reakcji. To działo się za czasów pogardzanej Trzeciej Rzeczypospolitej.
Dziś jednak należy hipotezę Jarosława Kaczyńskiego skonfrontować z jego własną polityką. Na pytanie, czy to PiS nie okazał się „najkrótszą drogą do dechrystianizacji Polski”, muszą sobie odpowiedzieć nie tylko przywódcy partii, ale przede wszystkim jej promotorzy i zwolennicy. Oni bowiem zgadzali się na politykę demobilizacji opinii katolickiej w czasach, gdy – jak z satysfakcją ogłasza pani Lempart – aborcjonizm narastał. To promotorzy i najbardziej zapaleni zwolennicy PiS uważali, że bliżej im do Joanny Lichockiej niż do Andrzeja Zolla. Zafascynowani wyborczymi walkami i przewagami, czasem korzystający z ich efektów (czy – jak to się mówi w slangu politycznego półświatka – „fruktów”), z irytacją odrzucali apele o zmiany w polityce ulubionej partii. To oni popierali dewastację autorytetu Trybunału Konstytucyjnego, mimo że niektórzy sędziowie delegowani do TK przez PiS i tak w najważniejszych sprawach – cywilizacji życia i suwerenności – zajmowali stanowisko całkowicie liberalne. I wreszcie najbardziej zapaleni promotorzy i zwolennicy władzy aprobowali (mniej lub bardziej chętnie) tezę, że prawo do życia to nie (jak głosiła doktryna Zolla) konieczny wymóg praworządnej demokracji, ale „światopoglądowa kwestia (subiektywnego) sumienia”. Nad tym wszystkim powinni dziś się zastanowić. Oczywiście – celem prawdziwego rachunku sumienia nie jest publiczna samokrytyka, tylko uczciwe życie i realne zadośćuczynienie. Na to nigdy nie jest za późno.
Ktoś pomyśli, że ten artykuł to akt oskarżenia wobec władzy. Nie chcę wchodzić w tę rolę, co więcej – w istocie na wszczynanie takich procesów nas nie stać. W sytuacji, gdy Konfederacja chce być bardziej sanitarną niż moralną alternatywą dla Prawa i Sprawiedliwości, być może opinia katolicka będzie musiała nadal popierać tę partię. A to jedynie zwiększa odpowiedzialność przywódców PiS. Za naprawę polityki, a tym bardziej – za skutki kontynuacji starych zaniechań i błędów.•
Marek Jurek