Zgodnie z decyzją strony rosyjskiej od poniedziałku wstrzymały działalność w Moskwie instytucje NATO: wojskowa misja łącznikowa i biuro informacyjne Sojuszu. Na budynku ambasady belgijskiej, przy której funkcjonowało biuro, zaklejono tabliczkę z jego nazwą.
Od 1 listopada bądź nieco później zawiesi również swoją działalność przedstawicielstwo Rosji przy NATO.
Rosja zapewnia, że krok ten był odpowiedzią na cofnięcie na początku października akredytacji ośmiu pracownikom rosyjskiej misji przy NATO. Zarzucono im szpiegostwo. Równocześnie, przedstawiciele Rosji zapewnili, iż zamrożenie pracy instytucji NATO jest uzasadnione ze względu na faktyczny brak współpracy obu stron.
Były prezydent i premier Rosji Dmitrij Miedwiediew w opublikowanym w poniedziałek artykule powtórzył zarzuty władz Rosji pod adresem Sojuszu Atlantyckiego. "W ciągu minionego roku stało się czymś rutynowym, że okręty NATO stale przybliżają się do granic rosyjskich na Morzu Bałtyckim i Morzu Czarnym, a niekiedy nawet je naruszają" - oświadczył Miedwiediew w rządowej "Rossijskiej Gaziecie". Za swoje granice na Morzu Czarnym Rosja uważa m.in. rejon anektowanego nielegalnie Krymu.
Agencja RIA Nowosti cytuje w poniedziałek eksperta wojskowego Igora Korotczenkę, często wypowiadającego się w mediach państwowych, który powiedział, że instytucje NATO w Moskwie były "koniem trojańskim".
"Głównym celem tych misji było wdrażanie orientacji NATO, wykrywanie potencjalnych słabych punktów Rosji i współpraca z perspektywicznymi młodymi kadrami, które mogłyby zająć kluczowe stanowiska w organach władzy w Rosji. Faktycznie, był to koń trojański Sojuszu, działający pod maską dobrego sąsiedztwa i chęci rozwijania relacji z Moskwą" - oświadczył Korotczenko.