Szerzy się w Polsce zjawisko nie tylko antyklerykalizmu, lecz także antysacrum.
Ministerstwo Obrony Narodowej podało na Twitterze, że wstrzymało zakup mobilnych ołtarzy polowych, na które wcześniej ogłosiło przetarg. Ot, mogłoby się wydawać, informacja jak każda inna. Ale nie przeszła bez echa. Natychmiast posypały się komentarze. Cyniczne, złośliwe: „nie matura, lecz modlitwa szczera zrobi z ciebie oficera”, „nie od dziś wiadomo, że karabin plus woda święcona to podstawowy zestaw każdego szanującego się katolika”, „ołtarze w każdym szpitalu i każdej szkole” itd.
Nie chcę oceniać decyzji ministerstwa. Chodzi tu o coś innego: o widoczną w sieci manię, często bezrefleksyjną, szydzenia z religii i Kościoła. I o to, że luminarze „postępu” chcą na tym robić publiczną karierę. Krytyczne posty internautów na temat ołtarzy pojawiły się przecież wkrótce po tym, jak jedna z posłanek opozycji ogłosiła w Sejmie własną wersję „Roty”, w której strofy tej patriotyczno-religijnej pieśni – włącznie ze słowami: „Tak nam dopomóż Bóg” – po prostu sprofanowała ku uciesze wielu.
Takie reakcje społeczne pokazują, jak bardzo szerzy się w Polsce zjawisko nie tylko antyklerykalizmu, lecz także antysacrum. Bo jak nazwać kpiny z tego, co dla chrześcijan stanowi największą świętość? Nawiązując zaś do wykpionego tweeta MON-u, warto przypomnieć, jak istotną rolę odgrywa liturgia sprawowana na podręcznych ołtarzach polowych (często mieszczących się w jednej walizce) dla żołnierzy pełniących różne misje, nieraz z dala od kraju i kościołów. Albo jaką rolę od wieków odgrywa w krytycznych momentach dziejowych: przed walką albo sprawowana za umierających od ran lub poległych. Wtedy nie ma żartów z religii.
Cóż więcej powiedzieć? Przypomina mi się III część „Dziadów”, w której Mickiewicz tak pisze o polskim społeczeństwie: „Nasz naród jak lawa/ Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa”. Wieszcz dodaje jednak: „Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi/ Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi…”. Ta głębia jest potrzebna każdemu – jeśli nie w środku życia, to zazwyczaj zawsze przy jego końcu. Wtedy nie rażą już ołtarze, a słowa: „Tak mi dopomóż Bóg” okazują się zbawienne. Tylko czy warto czekać na koniec życia, by to zrozumieć? •
Milena Kindziuk