Nasza cywilizacja neguje dwie fundamentalne różnice: między Stwórcą a stworzeniem oraz między mężczyzną a kobietą – to główna teza wykładu, który wygłosił prof. Stanisław Grygiel, odbierając tytuł doktora honoris causa UKSW. Teza ta daje do myślenia.
05.07.2021 13:30 GOSC.PL
Prof. Stanisław Grygiel to uczeń Karola Wojtyły, wybitny polski filozof i teolog, który większość swej pracy naukowej związał z katolickimi ośrodkami akademickimi w USA, Szwajcarii i we Włoszech. Uroczystość nadania mu tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego odbyła się 30 czerwca br. Podczas tej uroczystości Honorowy Doktor UKSW wygłosił interesujący wykład, w którym powiedział między innymi:
„Cywilizacja produkcji neguje akt stworzenia. W konsekwencji neguje dwie fundamentalne różnice, w przestrzeni których objawia się prawda człowieka, a mianowicie różnicę ontologiczną, łączącą stworzonego człowieka ze Stwórcą, oraz różnicę seksualną, która łączy mężczyznę z kobietą w „jedno ciało” (Rdz 2,24). Negacja tych różnic umieszcza ludzi „poza dobrem i złem”, gdzie parodiowanie Boga idzie w parze z parodiowaniem kobiety przez mężczyznę, a mężczyzny przez kobietę” (cytat za: https://www.ekai.pl/prof-grygiel-spoleczenstwa-marnieja-w-neomarksistowskiej-walce-klas-i-plci/).
Waga tych głębokich słów – wypowiedzianych w czasie zamętu – skłoniła mnie do refleksji, którą niniejszym się dzielę.
Zacznijmy od pierwszej różnicy – różnicy między Stwórcą i stworzeniem. Na rozpoznaniu tej różnicy opiera się kultura ukształtowana w kręgu religii monoteistycznych, a zwłaszcza w kręgu chrześcijaństwa. Różnica ta bywała rozmaicie artykułowana, ale wszelkie jej (mniej lub bardziej dojrzałe) artykulacje miały wspólne sedno. Należy do niego przekonanie, że wszystko, czego doświadczamy, mogłoby nie istnieć. Skoro jednak istnieje, to jest darem Boga, czyli Osoby, która istnieje sama z siebie (z konieczności, bez ograniczeń) i która w swej wolności dysponuje mocą stwarzania, czyli powoływania rzeczy do bytu.
Prawda o różnicy między Stwórcą a stworzeniem jest pierwszą prawdą wiary chrześcijańskiej i współpracującego z nią rozumu. Prawda ta przypomina nam o znikomości nas i naszego świata – o tym, że my i nasz świat nie istniejemy z siebie, lecz dzięki dobroci Boga. Prawda ta uczy nas, w konsekwencji, przeżywać siebie i wszystko, z czym mamy do czynienia, w perspektywie daru. Niestety, jak podkreśla w swym wywiadzie prof. Stanisław Grygiel, „człowiek, który nie wierzy w Boga, nie wierzy w dar. Nie wierzy w to, że sam jest darem i że wszystko, co trzyma w rękach i kim jest – jest darem. Darem od Boga. Człowiek uważa dziś, że wszystko zależy od niego” (cytat za: https://www.ekai.pl/prof-grygiel-odchodzimy-od-jana-pawla-ii/).
Jakie konsekwencje ma (świadoma lub podświadoma) negacja różnicy między Stwórcą a stworzeniem? Jedną z konsekwencji tej negacji jest współczesny stan naszej cywilizacji, w której traktujemy wszystko, co nas otacza, jako coś do egoistycznego zdobycia, coś do samowolnego (o)panowania, coś do nieograniczonej dominacji. W tym stanie nie uprawiamy już tego, co darowane lub zastane, wsłuchując się w naturę i doprowadzając ją do pełnego rozkwitu. Raczej przetwarzamy to, co jest, na naszą modłę, narzucając naturze naszą – niczym nieskrępowaną – wolę. Używając słów Laureata, konsekwencją negacji różnicy między Stwórcą a stworzeniem jest przejście od stanu „kultury” (rozumnego uprawiania natury) do stanu „produktury” (bezmyślnego wytwarzania, opartego na eksploatacji natury).
Zapomnienie o różnicy między Stwórcą a stworzeniem ma jeszcze jedną konsekwencję. Jest nią negacja różnicy między kobietą a mężczyzną. Ktoś powie: co wspólnego ze sobą mają tak różne sprawy? Czy Profesor nie przesadza, tak szybko przechodząc od teologicznej metafizyki do biologii i psychologii społecznej? Czy różnice wewnątrz świata (takie jak różnice płciowe) mają aż tak wielką rangę?
Odpowiadając na powyższe pytania, przemyślmy dokładniej tezę Laureata. Zwracając uwagę na doniosłość różnicy między kobietą a mężczyzną, poczynił on z pewnością co najmniej dwie aluzje. Po pierwsze, aluzję do mody intelektualnej, która nakazuje „uczonym” wyciągać daleko idące wnioski ze skąpego materiału empirycznego; statystycznie nieliczne odchylenia mają wedle tej mody świadczyć o generalnej płynności lub elastyczności ludzkiej płci. Po drugie, aluzję do medialnej mody na (coraz popularniejszy) panseksualizm, wedle którego przyjemność seksualna nie powinna mieć granic, a tym samym powinna być otwarta na eksperymentowanie w dziedzinie płci. Otóż obie te (powiązane ze sobą) mody mogły rozwinąć się tylko w klimacie, w którym nie funkcjonuje pojęcie natury jako czegoś, co zastajemy, i co rządzi się swoimi (niezależnymi od nas) prawami. A najlepszym zabezpieczeniem tego pojęcia jest obraz rzeczywistości, w którym uznajemy różnicę między Stwórcą a stworzeniem. Tam więc, gdzie nie uznaje się tej wzniosłej różnicy metafizycznej (ontologicznej), tam łatwo zanegować przyziemną różnicę między ludzkimi płciami.
Zwróćmy uwagę na jeszcze jeden aspekt zagadnienia. Otóż niepodważalną podstawą różnicy między kobietą a mężczyzną jest różnica ich funkcji we wspólnym przekazywaniu życia. Dopóki więc ludzie będą cenić naturalne przekazywanie życia – i jego naturalne środowisko, czyli rodzinę – dopóty (komplementarna!) różnica między kobietą a mężczyzną będzie uważana za ważną. Moda na eksperymenty seksualne jest konsekwencją modeli życia, w których prokreacja i rodzina są nieważne. W modelach tych przecież bycie kobietą i bycie mężczyzną jest nieistotne, a ważniejsze się staje bycie człowiekiem w innych funkcjach niż funkcje rodzinne. Nic więc dziwnego, że ludzie żyjący poza rodziną, zaangażowani w „produkturę” i przyjemność stopniowo tracą poczucie doniosłości swej kobiecości i męskości.
Jak widać, deprecjacja różnicy między kobietą a mężczyzną jest konsekwencją kryzysu rodziny. Rodzina zaś stanowi dla religii monoteistycznych (a w szczególności dla chrześcijaństwa) pierwszorzędną wartość. Rodzina przecież to wyróżnione miejsce współpracy ze Stwórcą: Stwórca powołuje w niej za pośrednictwem połączenia rodziców – kobiety i mężczyzny – nowe osoby do istnienia. Nic więc dziwnego, że kto docenia rodzinną i płodną komplementarność kobiety i mężczyzny, będzie otwarty na religię. I na odwrót: kto rozumie i akceptuje religijną różnicę między Stwórcą a stworzeniem, ceni różnice, które tworzą rodzinę.
Dziś zapomina się i deprecjonuje różnicę między Stwórcą a stworzeniem oraz różnicę między kobietą a mężczyzną. Ma rację Profesor Stanisław Grygiel, mówiąc, że obie te różnice są istotnie ze sobą powiązane i są różnicami, które łączą. W czasach konfrontacji, zamętu, unieważniania i negacji potrzebujemy Mędrca, który przypomina nam fundamentalne prawdy. Panie Profesorze, dziękujemy!
Jacek Wojtysiak