O byciu mamą zakonnika, wahaniach i wierze opowiada Honorata Legan-Iliew.
Barbara Gruszka-Zych: Jak Pani zareagowała na wiadomość, że Pani jedynak idzie do zakonu?
Honorata Legan-Iliew: Michał powiedział mi o tym, kiedy szliśmy z pielgrzymką „skałeczną” z Krakowa do Częstochowy. Był już wtedy po studiach podyplomowych. Z jednej strony przeżyłam zaskoczenie, z drugiej czułam, że Opatrzność mnie do tego przygotowywała.
W jaki sposób?
Pierwszy znak otrzymałam po śmierci mojej mamy. Mój 5-letni syn widział, jak jego babcia umarła, jak po śmierci leżała w domu. A ja się wtedy bardzo wystraszyłam, co by było, gdybym ja zmarła i on zostałby sam.
Jak sobie Pani poradziła z tym lękiem?
Jedynym rozwiązaniem było oddać syna pod opiekę Matki Boskiej. Ja się urodziłam na dzisiejszej Białorusi i od dzieciństwa byłam związana z Matką Bożą Ostrobramską. Ale tak się złożyło, że w wakacje po śmierci mamy pojechałam z małym Michałem na OHP do Szczekocin zbierać maliny.
Szczekociny leżą bliżej Częstochowy niż Zielona Góra, gdzie Pani mieszka.
Właśnie wtedy postanowiłam, że musimy odwiedzić Matkę Jasnogórską, której dotąd nie widziałam. Poprosiłam komendanta, żeby pozwolił mi tam jechać. Okazało się, że dla uczestników OHP zorganizowano lot samolotem. I tak mnie i 5-letniemu Michałowi dane było po raz pierwszy zobaczyć Jasną Górę z wysokości.
Ale do sanktuarium poszliście pieszo?
Michała wzięłam na barana. Na tamto pierwsze spotkanie z Matką Bożą ubrałam go na biało i wręczyłam mu różowe goździki. Pamiętam, że tamtego dnia jasnogórska kaplica była pełna rozmodlonych Hiszpanów, którzy się przed nami rozstąpili, tak że doszliśmy prawie do ołtarza. Wtedy powiedziałam do syna: „Zobacz to jest obraz twojej drugiej mamy. Jakby mnie zabrakło, tak jak twojej babci, Ona będzie nad tobą czuwać”. Od tej pory wiedziałam, że jest bezpieczny, bo ma dwie matki.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.