Jezusowi po ludzku niewiele się udało. Jego naśladowców spotyka nieraz podobny los.
Właściwie żywot św. Wojciecha to pasmo klęsk. Zaczęło się już w dzieciństwie. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem, przeznaczono go do stanu duchownego. Ale gdy rodzice zobaczyli, że rośnie im bardzo przystojny chłopak, nagle zmienili zdanie. Postanowili go ożenić. Zamysł jednak się nie powiódł. Książę Wojciech nagle się rozchorował i... zbrzydł. Wrócili więc do pierwotnej koncepcji. Wojciech wyzdrowiał i znów był przystojny.
Rachunek za każdą owieczkę
Posłali go do szkoły do Magdeburga. Tam się nauczył, na czym polega prawdziwe chrześcijaństwo. Zafascynował się też życiem zakonnym. Gdy wrócił, okazało się, że czeka na niego biskupstwo w Pradze. A wówczas, pod koniec dziesiątego wieku, bycie biskupem oznaczało również uwikłanie w politykę.
„Bardzo to rzecz łatwa i przyjemna nosić infułę na głowie i podpierać się pastorałem, ale straszliwa rzecz pomyśleć o tym, że będzie trzeba zdawać rachunek Najwyższemu Sędziemu za każdą owieczkę” - powiedział biskup Wojciech. Nie chciał być taki jak jego poprzednik, Dytmar. Chciał, żeby Praga przestała być pogańska. I chociaż objęcie przez niego urzędu lud przyjął z entuzjazmem, wkrótce okazało się, że chrześcijański radykalizm młodego biskupa nie wszystkim się podoba.
Uciekł do Rzymu, a gdy skłaniano go do powrotu do Pragi prosił papieża: „Jeśli owce moje słuchać będą wołania głosu mego, chcę żyć i umierać z nimi (...) jeśli nie, abym z twoim przyzwoleniem mógł pójść kazać obcym i dzikim ludom, które nie znają imienia Boga”.
Łatwo się domyślić, co było dalej, skoro Wojciech znalazł się na misjach. Znów padł ofiarą politycznych układów. Był dobrze przygotowany, aby ewangelizować Lutyków (Słowianie mieszkający wówczas między Łabą a Odrą). Jednak Bolesławowi Chrobremu zależało, aby udał się do Prus. Uważał, że chrystianizacja tych terenów, to dobry sposób umocnienia swej pozycji nad Bałtykiem.
Święty zważony
Prusowie potraktowali go jak zagrożenie swej tożsamości. Nie czekali, aż rozwinie działalność misjonarską. Ledwie wkroczył na ich ziemie, napadli go i zabili. Jeden z Prusów odciął mu głowę i umieścił na palu zwróconą w stronę Polski. Jako ostrzeżenie.
Młody Bolesław Chrobry się nie przestraszył. Postąpił genialnie. Wykupił ciało męczennika. Zapłacił tyle złota, ile Wojciech ważył. W Gnieźnie, gdzie je z wielką czcią umieścił, powstało centrum pielgrzymkowe, do którego przybył nawet niemiecki cesarz Otton III. A Chrobry ze wszystkich sił popierał starania o kanonizację biskupa i męczennika. Uznał go fundament, na którym można budować mocne europejskie chrześcijańskie państwo i się nie pomylił.
Kult Wojciecha pomógł ustanowić w Gnieźnie w 1000 roku pierwszą kościelną metropolię, co przyczyniło się do wzmocnienia młodego polskiego państwa i Kościoła na naszych ziemiach Można powiedzieć, że to się św. Wojciechowi udało.
Słyszałem kiedyś wypowiedź pewnego hierarchy o Janie Pawle II: „Jemu się wszystko udawało, bo był człowiekiem wiary”. A św. Wojciechowi nic się nie udawało. Czyli że miał za mało wiary? A może to tylko stała pokusa hagiografów, by zamieniać krwiste życiorysy w propagandową opowieść. Jezusowi po ludzku niewiele się udało. Jego naśladowcy w jakiejś mierze odtwarzają Jego los. Robią to, co do nich należy, i ufają. Wiedzą, że to nie oni mają zwyciężać, ale Bóg.
xas, xtj