Tragiczne historie Polaków potajemnie wywiezionych podczas wojny przez Niemców do lasu w podwarszawskich Palmirach, rozstrzelanych i chowanych w maskowanych mogiłach opisał w książce "Palmiry. Zabić wszystkich Polaków" Mariusz Nowik.
"Nie ukrywam, że ten temat chodził za mną od dawna. Znałem tragedię Palmir nie tylko z własnych wycieczek, które mnie tam zaciągały w różne zakamarki leśne, nie tylko na cmentarz. Ale tragedię Palmir jako miejsca zagłady w czasie II wojny znałem z książki Władysława Bartoszewskiego, który ją opisał pod koniec lat 60. Była to książka znakomita pod względem historycznym, dlatego postanowiłem, że chcę tę historię opowiedzieć inaczej, postawiłem na historie ludzi, którzy zostali rozstrzelani w lesie palmirskim" - powiedział PAP Nowik.
Jak zaznaczył nie byłby oczywiście w stanie opisać wszystkich, bo na cmentarzu w Palmirach pochowanych jest ponad 2 tys. osób. "Nie są to tylko przedstawiciele inteligencji, politycy, sportowcy, oficerowie, ale przede wszystkich - i ja na takich historiach się skupiałem - zwykli ludzie. Chwytano ich w łapankach, torturowano na Pawiaku, katowano w śledztwach. A potem umęczonych, zniszczonych wywożono potajemnie do lasu, rozstrzeliwano i chowano w świetnie zamaskowanych mogiłach" - zaakcentował.
"Przemawiały do mnie także relacje opowiadające choćby o odwadze, zwłaszcza Adama Herbańskiego, leśniczego z Palmir, który widział egzekucje, podkradał się bardzo blisko, żeby zobaczyć jak przebiegały i wracał potem w te miejsca, by znaczyć miejsce rozstrzelania, a w zasadzie już masowe mogiły. I pewnie gdyby nie on, to by się nie udało tych leśnych grobów odnaleźć. Choć oczywiście możemy założyć z dużym prawdopodobieństwem, że nie są to wszystkie mogiły. I dlatego ten las jeszcze cały czas grozę w sobie zachowuje" - mówił Nowik.
"Jeżeli chodzi o materiały do książki to było to trochę +patchworkowe pisanie+, zbieranie skrawków informacji o Palmirach, ponieważ nie mamy świadków, bezpośrednich ofiar, one nam opowiadają tylko pośrednio przez przedmioty, które się udało wydobyć z grobów, przez wspomnienia współwięźniów. I tych skrawków jest pełno. To są dokumenty, jakieś wspomnienia, elementy, które się powolutku składały na tę historię. Zszywałem ją z tych skrawków, to +patchworkowa kołdra+, która powstawała powoli" - opowiadał.
Korzystał także - jak mówi - ze źródeł zachowanych w archiwach. "Instytut Pileckiego podrzucił mi kilka dobrych tropów, to także powojenne zeznania przed Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich, fragmenty zeznań z procesów zbrodniarzy niemieckich. Były to więc dokumenty sądowe, zdjęcia, z których starałem się odczytać jak najwięcej szczegółów, okoliczności ich powstania. Szukałem też informacji w starych gazetach, najcenniejsze były dla mnie artykuły powstające na świeżo, tuż po wojnie. To były też nieliczne zdjęcia zachowane z ekshumacji, oczywiście wizyta w muzeum w Palmirach, które posiada cenne artefakty, to drobiazgi znalezione przy ekshumacjach" - relacjonował Nowik.
"Pomogły mi też fotografie i to - co ważne - niemieckie, które Niemcy sami wykonywali jako dokumentację tych zbrodni, prawdopodobnie do raportów. Widać na nich ofiary prowadzone na śmierć, Niemców, którzy przygotowują ludzi do wprowadzenia do lasu. Widać także zrelaksowanych żołnierzy czekających przy pustych ciężarówkach na powrót kolegów, którzy prawdopodobnie w tym czasie rozstrzeliwują ludzi w lesie" - powiedział.
"My te fotografie mamy dzięki zbiegom okoliczności, dzięki odwadze i zaangażowaniu żołnierzy polskiego podziemia, którzy je wykradli Niemcom, bo być może byłyby zniszczone, przepadły w zawierusze wojennej. A dzięki temu, że udało się je zdobyć, wiemy jak wyglądał przebieg egzekucji i co niezwykle tragiczne, jesteśmy w stanie rozpoznać niektóre z ofiar. Udało mi się też w niemieckim antykwariacie natrafić na trzy zdjęcia przedstawiające żołnierzy w lesie palmirskim, podpisanie lakonicznie +Palmiry+. Bardzo mnie zainteresowały, kupiłem je. Okazało się, że były wklejone do albumu pamiątkowego jednostki, która stacjonowała w lesie palmirskim" - podkreślił autor.
Te fotografie - jak zaznacza - poprowadziły go do kolejnych wątków tej historii. "Do kolejnych nazwijmy to +bohaterów+, już bardziej od strony katów. Te zdjęcia wcale nie wyglądały jak robione na miejscu egzekucji. Na jednym niemieccy żołnierze są na patrolu, idą skrajem zaśnieżonego lasu. Na drugim widać po prostu drogę palmirską prowadzącą w las, na której jak się potem okazało odcisnęły się koła ciężarówek wojskowych. Trzecie przedstawia grupę żołnierzy stojących sielankowo nad jakimś lejem po bombie. Wyglądali jakby po prostu poszli na spacer. Potem do mnie dotarło, że ten połamany las za nimi, ten lej po bombie to ślady po walkach, wskazujące też, że to okolice miejsc egzekucji. I te wszystkie elementy się powoli składały na całą historię, aż wiedziałem, że muszę ją napisać" - mówił.
"Jeśli się weźmie tę książkę do ręki można odnieść wrażenie, że opowiada o lesie, w którym rozstrzeliwano ludzi. I to trafna diagnoza na początek. Ale nie jest to książka typowo historyczna. Sięga, a przynajmniej miałem taki zamiar, w rewiry zarezerwowane dla reportażu historycznego, żeby opowiadać o ofiarach, a także katach jak najpełniej. By opowiadać te historie barwnie, jakbyśmy je oglądali choćby w serialu telewizyjnym. Dzięki temu ofiary przez cały czas trwania książki żyją, nie wiedzą co ich spotka, dopiero na końcu mają świadomość, że jadą na śmierć" - zauważył Nowik.
W jego ocenie więc nie jest to typowa książka historyczna "zawierająca tabelki, mapki, fragmenty dokumentów". "To książka, która to wszystko opowiada, ale w sposób mający zachęcić czytelników, którzy nie wiedzą czym były Palmiry, nie słyszeli o tym miejscu egzekucji. A nawet jeśli chcieliby się czegoś dowiedzieć, to by nie potrafili skorzystać z książek historycznych. Bo mam wrażenie, że te publikacje są w pewien sposób zarezerwowana dla grupy czytelników, którzy potrafią z nich korzystać, że nie są to książki dla szerokiego odbiorcy, co bardzo mnie też smuci. Dlatego chciałem, żeby ta książka była tak napisana, by każdy kto nie słyszał o tym miejscu zagłady, mógł ją przeczytać i poznać dogłębnie to miejsce i tę historię" - powiedział.
"Jeżeli chodzi o bohaterów książki starałem się by pojawiły się tam osoby kojarzone z egzekucjami w Palmirach jak marszałek Sejmu Maciej Rataj, działacz socjalistyczny Mieczysław Niedziałkowski czy nasz wspaniały olimpijczyk Janusz Kusociński. To postacie znane i każdy kto kojarzy tę historię wie, że zginęły przywiezione w jednym z ogromnych transportów w czerwcu 1940 r. Ale chciałem pójść dalej, by ta książka opowiadała także o +zwykłych+ ofiarach" - wskazał autor.
"Mamy Witolda Karnawalskiego, który jest pracownikiem elektrowni warszawskiej i ma świadomość, że jest w ciężarówce wiozącej go do lasu, gdzie straci życie. I ostatkiem świadomości, chęcią przekazania wiadomości dla potomnych wyciąga z kieszeni fotografię dziewczynki, kogoś z rodziny najpewniej i na odwrocie pisze +Palmiry+, podaje swoje nazwisko, pisze kiedy został rozstrzelany i wkłada ją do kieszeni marynarki. To była dla mnie niezwykle przejmująca historia" - przyznał.
Przytacza też postać Jadwigi Bogdziewicz, pracownicy Polskiego Radia. "Żołnierki podziemia, która katowana w śledztwie nikogo nie wydała, więc Niemcy ją wywieźli do Palmir i rozstrzelali. Ale była też historia, która dawała nadzieję, Barbary Wiśniewskiej-Sokołowskiej, która jako jedyna ocalała z transportu śmierci. Były historie najróżniejszych osób, które kończyły się tragicznie, bo niestety taka jest historia Palmir. Ale zależało mi, by wszystkie były jak najbardziej żywe, by jak najbardziej oddziaływały na czytelnika, trafiały do wyobraźni" - podkreślił Nowik.
"Bohaterowie książki to postacie autentyczne, natomiast ich historie są często fikcją literacką, reportażem historycznym. Ale pisząc o ludziach, którzy już nie żyją i nie mogą nic powiedzieć musiałem trochę pójść w beletrystykę, by ta historia nie była urwana, żeby można było dopowiedzieć coś, czego ofiary nie zdążyły nam powiedzieć. Więc elementy fikcji literackiej tam również są" - zaakcentował.
"Jestem historykiem z wykształcenia, pisałem nawet magisterium z II wojny, więc te tematy od zawsze były mi bliskie. Pracuję zawodowo jako dziennikarz i mam też dzięki temu okazję o tych historiach opowiadać, gdzieś też we mnie siedzą. Ta książka to więc trochę połączenie tych dwóch pasji. Jako dziennikarz newsowy nakładałem sobie ogromną dyscyplinę, odpowiedzialność za słowo zawsze gdzieś była z tyłu głowy. Oczywiście warsztat dziennikarski trochę też pomagał. Praca nad książką czasem też przypominała swego rodzaju śledztwo. Kiedy brakowało informacji, trzeba było docierać do pewnych rzeczy innymi drogami np. zadając pytania na forach, także zagranicznych. Więc to też przypominało trochę takie wewnętrzne śledztwo dziennikarskie" - opowiadał Nowik.
Jak zaznaczył nie jest to łatwa lektura i dla niego samego nie było łatwe jej napisanie. "Była to nie ukrywam praca obciążająca psychicznie. Musiałem trochę wejść w +skórę+ ofiar, w ich emocje. Może w pewnym sensie mówiąc trochę górnolotnie stałem się ich głosem, przeze mnie miały możliwość opowiedzenia co je spotkało, chociaż oczywiście czasem zastanawiałem się czy mam do tego prawo" - mówił.
"To było trudne operowanie pewnego rodzaju kliszami emocjonalnymi, ale musiałem jakoś wypełnić tę pustkę, jeśli chciałem tę historię opowiedzieć jak najpełniej. Mam podobne sygnały od czytelników, że lektura wiązała się z emocjami, co oznacza, że ta tragedia nadal potrafi być żywa, że trafia do ludzkiej świadomości. Wydaje się, że to dobra droga, żeby opowiadać tak trudne tematy, przybliżać takie historie jak ta dotycząca nieco chyba zapomnianego podwarszawskiego Katynia" - dodał autor.