Opowieść Marii Magdaleny. Jak opowiedziałaby o wielkanocnym poranku?

W wielkanocnej Sekwencji pojawia się dialog wierzącego z Marią Magdaleną: „Maryjo, Ty powiedz, coś w drodze widziała? Jam Zmartwychwstałego blask chwały ujrzała…”. Czy możemy wyobrazić sobie opowieść Marii o tym, co się wydarzyło w wielkanocny poranek? Spróbujmy…

Ten tekst czytasz w całości za darmo w ramach promocji. Chcesz mieć stały dostęp do wszystkich treści? Kup subskrypcję na www.subskrypcja.gosc.pl

Myślę, że wszystko, co przeżyłam wcześniej, było przygotowaniem na to spotkanie ostatnie, najważniejsze. Zmartwychwstanie zmienia wszystko! To światło, które rozjaśnia sens wcześniejszych wydarzeń, przede wszystkim krzyża. To coś, o czym trudno jest mówić. Podobnie jak trudno opowiadać o miłości komuś, kto nigdy nie kochał. Obawiam się, że nie zrozumie. Mówią niektórzy, że człowiek widzi tylko tyle, ile wie. Ja bym powiedziała, że człowiek widzi tylko tyle, na ile kocha.

Jestem jak Samarytanka

Przypomnijcie sobie Samarytankę, którą Jezus spotkał przy studni. Kobietę po przejściach, jak się mówi. Widzę w niej jak w lustrze obraz mojego życia i mojej przemiany. Szła do studni nie tylko z pustym dzbanem, ale i z pustym sercem. Spragniona nie tylko wody ze studni, ale takiej wody, która zmyje z niej poczucie winy, zagoi rany, przywróci życiu. Spotkanie z Jezusem zmieniło wszystko. Zostawiła za sobą przeszłość jak pusty dzban na wodę i pobiegła do domu uskrzydlona, narodzona na nowo. Ludzie są bardziej ciekawi historii grzechu niż historii nawrócenia. Sama tego doświadczyłam bardzo boleśnie. Moi „biografowie” pisali i wciąż piszą przeróżne wersje mojej historii. Dziś postępowcy chcą na siłę zrobić ze mnie feministkę. Inni widzą we mnie kochankę Jezusa. Nie będę tego komentować. Nie chcę wracać do mojej przeszłości. Niech wystarczy tyle, ile zapisał dyskretny Łukasz, że Pan uwolnił mnie od siedmiu złych duchów. Dodam tylko, że siedem oznacza pełnię. W tym przypadku pełnię zła, cierpienia, upokorzenia. Przeciwieństwo pełni życia, pełni miłości. Kompletna pustka serca, w którym hulało zło. Byłam chora na duszy i ciele. Moje serce było spragnione miłości, ale nie potrafiłam jej odnaleźć. Żyłam pogrążona w smutku, lęku, na granicy życia i śmierci. Wiem, że gdybym nie spotkała Jego, skończyłabym na dnie. Może nawet na dnie piekła.

Przeżyłam moje „spotkanie przy studni”. Zaczerpnęłam żywej wody, obmyłam się w niej ze wszystkich brudów. Jezus był pierwszym mężczyzną, który patrzył na mnie bez pragnienia przywłaszczania. Przy Nim poczułam się bezpieczna, kochana jak człowiek z duszą i ciałem. Ach, jakże uwielbiałam siadać u Jego stóp i słuchać godzinami, jak naucza. Podobnie jak Maria, siostra Łazarza i Marty. Zresztą dlatego często biorą nas z Marią za jedną osobę. Słowa Nauczyciela były jak balsam dla mojej pokręconej duszy.

Piotr w spódnicy

Czułam się kochana przez Niego i ja też pokochałam Go całą siłą mojej miłości. Chciałam być blisko, ale czułam też jakiś rodzaj szacunku dla autorytetu. On przyciągał takie osoby jak ja, mocno pokiereszowane przez życie. Czułam jedność ze wszystkimi, których uwolnił od zła i przywrócił do życia. Dlatego nie protestuję, gdy mówią, że to ja byłam tą kobietą lekkich obyczajów, która namaściła Jego nogi w domu faryzeusza Szymona, albo tą z ósmego rozdziału Jana przyłapaną na cudzołóstwie. Odnajduję się w nich tych scenach, bo jest w nich wiele z mojej historii. Najważniejsze jest to, że Jego miłość mnie ocaliła.

Po uzdrowieniu chodziłam za Nim krok w krok. Było nas więcej, kobiet z przeszłością, które dzięki Niemu odzyskały przyszłość. Nie, nie miałam pretensji, że apostołowie uchodzą za ważniejszych. Czy kobiety koniecznie muszą konkurować z mężczyznami? Blisko Jezusa czułam się bezpieczna, ceniona, potrzebna, spełniona. Jako kobieta. Czasem żartowali sobie ze mnie, że jestem taki „Piotr w spódnicy”. Nie dbałam o to. Wiem tylko, że pod krzyżem zabrakło „dzielnych” mężczyzn. Kobiety nie zawiodły. Byłyśmy pod krzyżem razem z Jego Matką do końca. Boże, jak ja podziwiałam Jej ufność. Stała wyprostowana jak świeca. Nie złamało Jej cierpienie. Może Ona jedna nie przestała wierzyć, że będzie jakiś ciąg dalszy, że śmierć i ludzka podłość nie mogą zwyciężyć... Widok cierpień Jezusa był nie do wytrzymania. Kiedy skonał, przytuliłam się do Jego przebitych stóp. Chciałam je obmyć z krwi moimi łzami.

Jego ciało… Tyle krwi, tyle ran. Nie pozwolili mi się nim zająć, jak należy. Szabat już się zaczynał i Pascha. Józef z Nikodemem obwinęli ciało całunem i pospiesznie włożyli do nowego grobu. Śledziłam wszystko dokładnie. Wiedziałam, że jak tylko minie szabat, wrócę w to miejsce, aby dokończyć pogrzebowych obrządków.

Pusty grób

W noc po szabacie nie zmrużyłam oka. Czekałam na poranek, zamartwiając się tym, jak odsunę kamień z grobu. Biegłam z duszą na ramieniu. Przypomniała mi się przypowieść o roztropnych pannach, które wyszły na spotkanie oblubieńca. Byłam bez lampy, ale za to z potężną ilością oliwy w naczyniu.

Grób był otwarty. Potężny kamień zasłaniający wejście był odsunięty. Usiadłam tuż obok bezradna. Kiedy pojawiły się inne kobiety, sprawdziłyśmy wszystko dokładnie. „Zabrano mojego Pana…” Ta myśl tłukła mi się po głowie. „Szukałam go, lecz nie znalazłam…” Recytowałam jak szalona słowa oblubienicy. Wykradli ciało. To była pierwsza myśl. Gdzie Go położyli? Pobiegłam szybko do Piotra. Wykrzyczałam, że grób jest otwarty, a na dodatek kręcą się przy nim jacyś dziwni osobnicy, którzy mówią, że powstał z grobu. Piotr i Jan spoglądali na mnie jak na wariatkę. Zawsze miałam problem z emocjami. Ale w końcu ruszyli się z miejsca. Jan pobiegł pierwszy, Piotr też w końcu doczłapał.

Mario! Rabbuni!

A ja stałam przed grobem i płakałam. W końcu odważyłam się wejść do środka, powtarzając w kółko: „Zabrano Pana mego, gdzie Go położono?”. Kiedy patrzyłam na płótna w grobie, miałam wrażenie, jakby ciało Jezusa wyparowało. Jeśli ktoś ukradł ciało, to po co je odwinął z płócien? Jakiś dziwny głos w sercu mówił do mnie: „Niewiasto, czemu płaczesz?”. Niewiasto? Przypomniała mi się Samarytanka, do której Jezus zwrócił się tak samo.

Odwróciłam gwałtownie głowę. Już nie chciałam dłużej wpatrywać się w grób. I wtedy Go ujrzałam. Jezusa! Stał przede mną. Pomyślałam najpierw, że to ogrodnik. Grób był w ogrodzie za miastem. Dziś myślę, że to pozornie banalne skojarzenie ma sens. Bóg umieścił pierwszego człowieka – Adama w ogrodzie i kazał mu go uprawiać. Jezus, pokonawszy śmierć, przychodzi jako ogrodnik, czyli nowy Adam. Czy nie można w tym widzieć zapowiedzi nowego, odnowionego człowieczeństwa oraz nowego raju?

Stałam, patrzyłam na Niego przez łzy i nadal nie poznawałam. Mamrotałam pod nosem swoje: „Zabrano Go”, „Jeśli Ty Go przeniosłeś, powiedz gdzie On jest…”. I znowu ten dziwny zwrot: „Niewiasto”. „Czemu płaczesz? Kogo szukasz?” – co to za pytania. A kogo ja mogę szukać? Miłości mojego życia! I wtedy usłyszałam: „Mario”. Tylko On wymawiał z taką czułością moje imię. Czy to nie dziwne? Był tak blisko już od dłuższej chwili, a ja stałam przed Nim zamroczona bólem, zalana łzami, zaślepiona. Dopiero po głosie Go rozpoznałam, jak owce rozpoznają pasterza.

Podniosłam głowę i spojrzałam Mu w oczy. Zawołałam: „Rabbuni”. Nikt tak Go nie nazywał, tylko ja w swoim sercu tak o Nim mówiłam. „Rabbi” brzmi zbyt zimno, oficjalnie. Był nauczycielem, ale i kimś ukochanym, najbliższym. Przypomniało mi się, jak wyzwolił mnie z „grobu”, w który wpędziło mnie moich siedem złych duchów. Teraz wychodziłam z grobu ponownie. Z Jego i mojego grobu.

Apostołka apostołów

„Nie zatrzymuj Mnie…” Te słowa podziałały jak zimny prysznic. No tak, w pierwszej euforii myślałam sobie, że będzie jak dawniej, że już teraz nie oddam mojego skarbu. Mój umysł nie nadążał za sercem. Kiedy jednak opadły pierwsze zdumienie, radość i entuzjazm, zrozumiałam, że ogród zmartwychwstania nie może być ogrodem naszej „prywatnej” ludzkiej miłości. Tu się stało coś znacznie większego. Nie mogę Go zatrzymać na ziemi. On należy do Ojca, do Niego wraca. Dopiero TAM na nowo Go odnajdę na uczcie weselnej Baranka, tam Go ukocham miłością oczyszczoną od chęci zawłaszczania. Przecież On zmartwychwstał nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich. Muszę się podzielić Nim z innymi. Jeszcze raz przyszła mi na myśl Samarytanka. Pusty grób Pana stał się ogrodem nadziei dla wszystkich ludzi; źródłem, z którego płynie woda życia nie tylko dla mnie, ale dla świata. Trzeba to ogłosić. Ludzkie studnie, przy których zaspokajamy pragnienie wieczności, szczęścia i miłości, dostarczają lemoniady w proszku.

„Udaj się do moich braci i powiedz im…” Jezus odczekał, aż się uspokoję i przemówił jak nauczyciel. Moja historia nie jest tylko czymś dla mnie. Każda biblijna historia jest światłem dla innych. Więc opowiadam Wam o tym nie po to, aby się chełpić. Chcę być już na zawsze świadkiem miłości, która ocala od śmierci. To nie moja zasługa, że mnie ukazał się pierwszej. Ten dar jest zobowiązaniem. Stałam się zwiastunką zmartwychwstania, pierwszym prorokiem życia w rodzącym się Kościele. Święty Augustyn nazwie mnie „Apostołką apostołów”. No cóż, moi bracia apostołowie miny mieli nietęgie, kiedy im oznajmiłam: „Widziałam Pana”. Nie mam im tego za złe.

Nikomu nie przychodzi łatwo uwierzyć. Biegamy na oślep, rzucamy się na wszystkie strony, z poczuciem pustki, ze złamanym sercem. Każdy z nas ma swoich siedem złych duchów, które rzucają nam na przynętę nędzne podróbki szczęścia i miłości. Szukałam martwego Jezusa sama martwa na duszy. A tymczasem to On mnie znalazł, żywy! I zawołał po imieniu. Każdy z nas pragnie być odnaleziony i wezwany po imieniu. Kochałam Go, gdy konał i zdawało się, że przegrywał. Nie zdradziłam w godzinie ciemności, dlatego odnalazłam Go jako światło w ogrodzie zmartwychwstania. Tam, gdzie złożono ziarno Jego życia i ofiary, tam zakwitło życie. Bądźcie Mu wierni, także w ciemnościach. Spotkacie Go w Galilei waszej codzienności i w wieczerniku kościołów. Kto kocha, mówi temu, kogo kocha: „Nie wyobrażam sobie, by cię nie było”. Nasza ludzka miłość nie ma mocy ocalenia przed śmiercią. Ale Boża miłość ma taką moc. Chrystus żyje i kocha. Jeśli będziesz Go szukał i pragnął, On cię odnajdzie nawet na dnie otchłani i obudzi do nowego życia. Zaufajcie tej nadziei! •

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

ks. Tomasz Jaklewicz