Adwent 2010 O Bogu, który czyta nam Biblię, i ziewaniu nad słowem Bożym z ks. Krzysztofem Wonsem rozmawia Marcin Jakimowicz.
Chcę, by Pan Bóg tylko potwierdził to, co chciałbym usłyszeć? Czekam, by poklepał mnie po plecach z uśmiechem: Stary, nie jest tak źle. Albo wreszcie mi „dowalił”, bo na to zasłużyłem?
– Tak. Pierwsze najważniejsze pytanie: czy otwierając Biblię, jestem otwarty na słowo? U proroka Zachariasza czytamy: „nawróćcie się do Mnie, a ja nawrócę się do was”. Ojcowie Kościoła mówią: „Dopiero, gdy ja się nawracam, Pisma nawracają się do mnie”. Nie można otwierania Biblii traktować mechanicznie. Ona nie może pozostać na sznurku moich oczekiwań czy lęków. Znam osobę bardzo pięknie współpracującą ze słowem, która w pewnym momencie życia zapadła na depresję. I jej lęki tak zdominowały całą relację z Biblią, że nie była w stanie jej otworzyć. Lęk interpretował jej wszystko, otwarcie Biblii kojarzyło się z koszmarem.
Znajomy przeżywający zawirowania życiowe otworzył Biblię na słowach „Ruiny Niniwy nie będą odbudowane”. Nic, tylko się pociąć – pomyślał w pierwszej chwili.
– To podobny przykład. Dlatego potrzebna jest wewnętrzna wolność. Podstawowy warunek przed otwarciem Biblii? Uwierzyć, że jest tam zawsze słowo życia. Bóg jest miłośnikiem życia i jeśli skierował do mnie słowo, to po to, bym żył w całej pełni. Być może Bóg potrzebuje czasem obrócić w ruinę to wszystko, co nie daje mi życia. Jego słowo jest niczym miecz, jak mówi List do Hebrajczyków. Jeśli On – wszechmocny, nieogarniony – tak się upokorzył, że wcielił się w literę, to znaczy, że ja tę literę muszę najpierw poznać. To Kościół, który zrodził się z Pism, czyta nam Pisma. Dlatego muszę na początku „poznać ziemię”, rozpoznać teren, powoli dotrzeć do tego, co Duch mówi w Pismach. Wierzymy przecież, że są one natchnione.
To znaczy?
– To znaczy, że kiedy otwieram Biblię, to nie ja czytam Pismo. To Bóg czyta mi Pisma! Stąd lectio divina – Boże czytanie. By mieć tę pewność, trzeba czytać w Kościele.
Kiedy Ksiądz zakochał się w słowie?
– Myślę, że były to trzy ważne momenty. Pierwszy: formacja Ruchu Światło–Życie. Po raz pierwszy zetknąłem się z nową formą czytania Pisma. Zachwyciłem się słowem, Namiotem Spotkania, czytaniem we wspólnocie. Dla mnie to była rewelacja. Osobiste dotykanie tajemnicy słowa. W kapłaństwie zakochiwałem się w Biblii z dnia na dzień. Zafascynowałem się bardzo słowem, słuchając wykładów Bruna Costacurty. Mówił z pasją, z ogniem, nie spotkałem dotąd nikogo, kto czytałby w taki sposób Pismo. A trzecie dotknięcie: w czasie osobistego kryzysu. Wtedy zaczęło się smakowanie słowa. Ja niemal fizycznie poczułem – i nie jest to metafora – że ono naprawdę daje życie.
Dopiero człowiek w kryzysie sięgnie po słowo? Jak po ostatnią deskę ratunku?
– Dopiero w takich chwilach objawia się prawda o słowie życia. Komuś, kto osobiście to przeżył, nie trzeba już wiele tłumaczyć. Będzie chłonął Biblię, tęsknił za nią. Bo już wie, że od słowa zależy całe jego życie, że to nie dwa odrębne światy, ale rzeczywistości, które się przenikają. Nigdy lepiej nie odczytam świata niż wtedy, gdy żyję słowem. Czytanie Biblii dobrze robi na wzrok (śmiech). Ono przemywa oczy, tak że widzę głębiej, wyraźniej. Zaczynam widzieć oczyma Boga, pragnąć Jego pragnieniami, myśleć Jego myślami.