O krzywdzących stereotypach, różnicach między miastem a wsią oraz renesansie kół gospodyń wiejskich mówi Monika Roszak, prezes Fundacji Roll-na.
Agata Puścikowska: Dlaczego Ty, mieszczuch przecież, zainteresowałaś się kobietami działającymi na wsi?
Monika Roszak: Faktycznie, urodziłam się w Poznaniu. Jednak od najmłodszych lat obserwowałam mieszkańców mazowieckiej wsi, bo co roku, nawet po kilka tygodni, spędzaliśmy tam czas u rodziny. Obserwowałam wtedy babcie, ciocie, ich życie i pracę. Dobrze się tam czułam, były dla mnie wzorem i pracowitości, i człowieczeństwa. Bardzo lubiłam im towarzyszyć w pracach na gospodarstwie. Takie dziecięce wspomnienia sielskiej wsi zostały we mnie do dziś. Jednak prawdziwy zachwyt i wielka fascynacja przyszły przy okazji pracy zawodowej. Kiedyś realizowałam projekt dla rolniczego wydawnictwa, a moim zadaniem było nawiązanie kontaktów z mieszkankami wsi. Udało mi się dotrzeć do kilku tysięcy kobiet działających tam społecznie. I tak to się zaczęło, a było dla mnie wielkim odkryciem! Poznałam armię niezwykłych kobiet, działających bezinteresownie na rzecz swoich lokalnych społeczności. Zaczęłam poszukiwania badań, opracowań na temat ich działalności. Okazało się, że nikt nie potrafi dokładnie odpowiedzieć na pytanie, ile takich kobiecych organizacji działa w Polsce. I tak zaczęłam ten temat zgłębiać, uczyć się i coraz bardziej nim fascynować.
A czego się uczysz od pań mieszkających i pracujących na wsi?
Podziwiam je za siłę, pracowitość, szacunek do tradycji i… zwyczajność. Ta zwyczajność jest jak balsam w dzisiejszym, szalonym świecie, pełnym dziwactw i agresji. One są zwyczajne, czyli po prostu... dobre. Przykład? Rozmawiam z panią Kasią, przewodniczącą jednego z kół gospodyń wiejskich w Wielkopolsce. Opowiada o tym, jak z koleżankami ulepiły ponad 1000 pierogów dla mieszkańców przy okazji obchodów dożynek. Oczywiście wieniec był wity przez członkinie jej KGW, a w jego transporcie pomagali strażacy ochotnicy – czyli zaangażowało to całą społeczność. Pani Kasia wspomina o akcji promującej czytelnictwo wśród dzieci i planuje organizację zajęć dla seniorów. Do tego na co dzień opiekuje się przydrożną figurą Matki Boskiej. Cały czas pracuje też w bibliotece. Nie mówiąc już o tym, że prowadzi własny dom i opiekuje się rodziną. Pytam z konsternacją i niedowierzaniem, jak znajduje na to wszystko siłę, czas. Oczywiście pani Kasia nie przykłada do tego zbyt wielkiej wagi i wzrusza ramionami: „Pani Moniko, a czym tu się chwalić? To nic takiego. Jest robota do wykonania, to się działa”. One po prostu takie są: nie gadają, działają. Zastanawiam się, dlaczego o takich kobietach tak niewiele informacji pojawia się w mediach.
Może to jest czas, by pokazywać je światu?
Z jednej strony z pewnością warto. Z drugiej – one same się do tego specjalnie nie garną. Mówiąc kolokwialnie: robią swoje. Jednak faktycznie warto, by ten sposób na życie, dający poczucie spełnienia, szczęście, był widoczny szerzej. Większość kobiet wsi łączy opiekę nad dziećmi, zajmowanie się domem z pracą zawodową, czasem też pracą na gospodarstwie. Po wypełnionych obowiązkach znajdują jeszcze czas i energię na spotkania z innymi kobietami. Robią coś wspólnie, wspierają się, organizują wydarzenia, pomagają potrzebującym. To one odpowiadają za społeczny rozwój wsi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.