"Myślałem, że zostanie to 'zamiecione pod dywan'. A tu nagle słowa pokrzepienia. Kard. Dziwisz pytał: Czy pan zna możliwości prawne jakie panu przysługują? Czy potrzebuje pan pomocy?"
Ja też się poczułem w tym wszystkim jakoś wyjątkowo, i też zacząłem się modlić. Modlę się do dzisiaj. Nie o coś konkretnego. Bo Bóg wie, co jest mi potrzebne. Myślę, że wcześniej nie byłem na to gotowy i dlatego te wspomnienia trochę przykrył kurz. A w momencie, kiedy świadomie wiedziałem co się stało, sam zostałem ojcem. Miałem moc Ducha Świętego, która pozwoliła mi stanąć w obronie własnych i innych dzieci. I powiedzieć: Nie! Tak nie może być! Musimy to załatwić od początku do końca. A jak? Pan Bóg wiedział jak. On powiedział „ty masz tylko napisać list, a ja już się resztą zajmę”. I byli ludzie, którzy się zajęli tym i zrobili to jak potrzeba, od początku do końca.
Czy świadomość, że człowiek, który Pana skrzywdził, jest ukarany, żyje w odosobnieniu i nikogo już nie skrzywdzi, dała Panu wewnętrznie spokój sumienia?
Dała spokój i jest to spokój wewnętrzny, który daje moc mówienia o tym. Dziś mogę śmiało o tym mówić bez skrępowania i opowiadać, że był taki epizod w moim życiu, że to się wydarzyło, że to była niegodziwość ze strony tego człowieka, że to było zło, wyrządzone mi bezpośrednio. Ale mogę też mówić o tym, że znaleźli się ludzie, którzy rozumieli to zło, rozumieli to, co się działo i umieli to naprawić, bardzo się przy tym starając, żeby mnie dodatkowo to nie obciążało. Byli bardzo delikatni i ważyli każde słowo, żeby mi przypadkiem na nowo nie otworzyć tej rany. I to wszystko, to zaopiekowanie pomogło mi też wybaczyć sprawcy. Modlę się za tego człowieka, który jest tam w odosobnieniu. Wiem, że ma czyściec na ziemi i myślę, że to jest bardzo dotkliwa kara dla niego. To jest bardziej dotkliwe, niż gdyby tego człowieka wyrzucono z kapłaństwa i żyłby normalnie w społeczeństwie i był obok nas.
Czy czuje Pan, czy widzi Pan, że zmienia się klimat w Kościele, chociażby, odnośnie do naprawiania takich krzywd, do mówienia o tym?
Oczywiście. Zostałem zaproszony przez arcybiskupa Gądeckiego do Warszawy. Ksiądz arcybiskup, przewodniczący Episkopatu, rozmawiał z osobami poszkodowanymi, co można by było zrobić, żeby do takich sytuacji nie dochodziło. Rozmowa była też o tym, jak to się zaczęło, żeby wiedzieć, kiedy reagować i na co zwracać uwagę; żeby przełożeni na każdym szczeblu, począwszy od księdza, który przychodzi do parafii, a skończywszy na wysokim hierarsze kościelnym, wiedzieli, co się dzieje, żeby zrozumieć mechanizm tego co się dzieje. Szczerze rozmawialiśmy na ten temat. Sam ten fakt dowodzi, że jest to sprawa bardzo ważna dla Kościoła i dla hierarchów.
Co miałby im Pan do powiedzenia osobom skrzywdzonym, które dotąd nie zgłosiły tego faktu?
Trzeba zaufać, powiedzieć „Bądź wola Twoja”. Ja nie miałem nic do stracenia, nie miałem też nic do uzyskania. Okazało się, że zyskałem wszystko, bo jestem na nowo w Kościele, moje życie ułożyło się na nowo, jestem wolny od nałogów, jeżdżę po świecie, prowadzę ciekawe życie. A zaczęło się to właśnie w momencie, kiedy zacząłem się modlić na różańcu: „Niech się dzieje, jak Ty chcesz, ja nie wiem, o co mam się modlić, bo przychodzę do Ciebie po 20 latach, więc właściwie trochę Cię nie znam, nie wiem, czego mogę od Ciebie wymagać, czego oczekiwać. Nie wiem, po prostu niech będzie, jak chcesz”. Wtedy, wydaje mi się, że Pan Bóg powiedział: „Aha, jesteś. No witaj, a to Ja cię teraz pokieruję” i myślę, że tak trzeba zrobić, żeby zaufać i pozwolić się dać pokierować, bo wtedy momentalnie człowiek wskakuje na drogę, której sam bez Pana Boga nie wykombinowałby, nie ma takiej opcji. Trzeba zaufać i powiedzieć jestem.