Stand-up na lekcji religii

– Szkoła jest miejscem, w którym młodzi ludzie powinni nauczyć się spierać i używać merytorycznych argumentów, dlatego tak trudne kwestie, jak: aborcja, homoseksualizm czy gender omawiam ze specjalistami w swojej dziedzinie. Nie uważam, żebym miał być guru, który wszystko tłumaczy – mówi ks. Damian Wyżkiewicz CM, katecheta, wyróżniony w konkursie Nauczyciel Roku 2019.

Psychologowie mówią zgodnie: Nacisk zniechęca, a wręcz odpycha.

Zgadza się. Istnieją w nas kody emocjonalne. Czasami nie rozumiemy, dlaczego wobec czegoś budzi się spontaniczna chęć lub niechęć. Wtedy warto wrócić do okresu dziecięcego lub młodzieńczego i przyjrzeć się, jakie emocje nam się zakodowały wokół jakichś rzeczy, miejsc czy sytuacji. Pamiętam, jak pewien ojciec kazał swojemu dziecku stać na Mszy, mimo że były wolne ławki. Takiemu dziecku zakodowało się, że na Mszy chodzi o wystanie godziny dla „Bozi”. W życiu dorosłym ta osoba już nie chodziła do kościoła, bo jaki ma sens stanie na Mszy? Ojciec zakodował mu wystanie godziny, a nie spokojne i głębokie uczestniczenie w Eucharystii.

Jakiego języka używa ksiądz, rozmawiając z młodzieżą o Bogu, religii czy duchowości?

Lubię używać współczesnej metody stand-upera. Młodzież nie ogląda już kabaretów, lubi stand-upy. A najbardziej te, które są inteligentne i zaskakujące, a nie prostackie i wulgarne. Staram się mówić do nich tak, żeby nawiązać kontakt. Staram się przemawiać całym sobą, a przekaz wiary okraszać ciekawymi przykładami z życia. Moim zdaniem, mistrzem tego rodzaju przemowy był nieodżałowany śp. ks. Piotr Pawlukiewicz. On miał zawsze młodych słuchaczy wokół siebie, nawet wtedy gdy choroba Parkinsona była coraz bardziej widoczna i utrudniała mu mówienie.

W jego kazaniach padały odważne stwierdzenia, które poruszały emocje.  Nigdy nie zapomnę chociażby tego: „Pan Bóg kocha tych, którzy się z Nim kłócą”.

Kłótnia z Panem Bogiem jest wyrazem naszej dojrzałej wiary. Z kim zwykle się kłócimy? Z tymi, na których nam zależy. Po wyrzuceniu swoich emocji przychodzi czas refleksji, a potem etap poszukiwania. Dlatego dobrze jest czasem wyrazić gniew do Boga, pytając: Boże, co ty w ogóle ze mną robisz? Gdzie ty jesteś? W taki sposób pokazujemy, że traktujemy Boga serio, jako osobę. W pierwszej księdze proroka Izajasza jest takie piękne zdanie, zachęcające do kłótni z Bogiem: „Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie! – mówi Pan”. W psalmach też nie brakuje inspiracji do szczerej, niepozbawionej emocji, rozmowy z Bogiem, jak choćby ten z psalmu 44: „Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie?”.

W rozmowie z Dawidem Gospodarkiem, w książce pt. „Ostatni dzwonek” mówi ksiądz: „My nauczyciele religii, bardzo przegrywamy na polu intelektualnym”. Czy mógłby ksiądz rozwinąć tę myśl?

W encyklice „Fides et ratio”, św. Jan Paweł II, poruszył ten problem w sposób bardzo dogłębny. Wyróżnił w niej dwie skrajności – racjonalizm i fideizm. Fideizm jest moim zdaniem o wiele gorszy niż racjonalizm, ponieważ, człowiek przez racjonalizm jest w stanie dojść do tego, że wiara nie jest sprzeczna z rozumem, natomiast fideizm jest typową herezją, w której opieramy się wyłącznie na wierze. Już w średniowieczu głoszono tezy takie, jak: „Wiara poszukująca zrozumienia” czy „Wierzę, aby rozumieć i rozumiem, aby głębiej wierzyć”. W DNA chrześcijaństwa istnieje pierwiastek racjonalny. Kościół dopuszcza element naukowości. Jest mnóstwo ludzi, którzy traktują religię jak bajkę o Bozi, Jezusku, Józefie... Bo nie dostali od swoich duszpasterzy tej bazy, jaką ci otrzymali w seminarium. Przygotowując się do kapłaństwa, mamy najpierw dwa lata filozofii, w tym psychologię i dopiero potem zaczynamy wchodzić w dogmaty wiary w ramach czterech lat teologii. Wielu duchownych zamienia tę kolejność, albo traktuje wybiórczo wiedzę, w jaką zostali wyposażeni. W katechezie licealistów nie możemy zaczynać od razu od dogmatów wiary, bo na tym etapie nie mają pojęcia, skąd się wzięło chociażby pojęcie duszy, że jest to pojęcie filozoficzne, mające korzenie już w filozofii Anaksymenesa, który powietrze widział jako pierwotną przyczyną powstania wszystkich rzeczy. Oznacza to, że oddychanie jest elementem życia, istnienia. Samo słowo oddychanie i dusza są przecież powiązane etymologicznie. My, osoby wierzące, często mamy problem z tym, że boimy się pewnych rzeczy mówić wprost, dyskutować, z obawy, że ktoś z tego powodu straci wiarę. Uważam to za infantylne podejście. W swojej pracy w szkole już od kilku lat opieram swoją metodę nauczania na trzech punktach: emocje, wola i intelekt i na tym buduję elementy psychologii, etyki, filozofii i teologii, z którymi zapoznaję moich uczniów na lekcjach religii.

Na księdza profilu na Facebooku dosyć wyraźnie przebija się jeden fragment z Ewangelii: „Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia.” To księdza ulubiony?

Tak, to jest zdanie z mojego obrazka prymicyjnego. Bardzo lubię tę myśl św. Pawła. Religia ma wyzwalać do odwagi, a nie tworzyć dodatkowe lęki. My księża, rodzice, pedagodzy, jeśli nie rozprawimy się zawczasu ze swoimi lękami, projekcjami czy innymi nieprzepracowanymi tematami, zaczniemy przekazywać wykoślawiony obraz Pana Boga dalej. To bardzo poważny problem, ponieważ związany jest z dojrzałością religijną.

Myślę, że z wielu ambon dosyć wyraźnie rozbrzmiewa narracja lękowa –  skupiona na grzechu, piekle albo czasach ostatecznych.

Przekaz Ewangelii nie ma nic wspólnego z lękiem. Często utożsamiana bojaźń Boża jest wyrazem szacunku wobec Boga, który absolutnie nie polega na lęku przed Nim. Jest takie zdanie w Pierwszym Liście św. Jana: „W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości”. Jeśli jakaś świadoma osoba zobaczy, że religia generuje w niej wyłącznie sam lęk, to nie zdziwmy się, że wypisze się z grupy osób wierzących, bo ważniejsze będzie dla niej jej zdrowie psychiczne.

Infantylne, generujące lęki lub pozbawione bazy intelektualnej podejście duchownych do pewnych aspektów wiary może być jedną z przyczyn odchodzenia ludzi od Kościoła?

Krąży w internecie taki wpis ks. Daniela Wachowiaka: „Chrzciliśmy, nie patrząc na życie bez wiary. Organizowaliśmy »ckliwe komunie święte«. Mieliśmy ubaw na święconkach. Posyłaliśmy hurtowo na bierzmowanie do katedry. Śluby pozwoliliśmy przemienić na quasi-sakralne eventy. Ze szkodą dla głoszenia Ewangelii. A teraz zdziwieni.”

Mogę się zgodzić z tym, że są pewne parafie w Polsce, które nie kładą nacisku na dobre przygotowanie do sakramentów. W jednej parafii na przykład przygotowanie do bierzmowania trwa rok, w drugiej można je otrzymać o wiele szybciej. Ale nie rozumiem tego „czepiania się” o język na Mszach św. dla dzieci np. pierwszokomunijnych. Przecież to jest język dostosowany do wieku i etapu rozwoju młodego człowieka. Czy w ramach poważnego traktowania wiary powinniśmy czytać Katechizm KK dzieciom od pierwszej klasy podstawówki?

Wpis, o którym ksiądz wspomniał, może wskazywać na to, że Kościół Katolicki w Polsce – w kwestii chociażby sakramentów – idzie na ilość, a nie na jakość.

Zapytałem ostatnio moich uczniów, gdzie najprężniej rozwija się chrześcijaństwo? – Pewnie w Afryce – odpowiedzieli. Otóż nie. Najprężniej rozwijające się ośrodki duszpasterskie są obecnie w Azji – Korei Południowej i Japonii. To jest złamanie stereotypu, że chrześcijaństwo rozwija się tam, gdzie jest ubóstwo. W myśl przysłowia „Jak trwoga, to do Boga”. Ta sytuacja pokazuje mi, że społeczeństwa rozwinięte technologicznie zaczynają potrzebować czegoś wyższego od technologii. Jak realizuje się u nich chrześcijaństwo? Mamy tam małe parafie, które składają się z osób, które wzajemnie się znają. Coś podobnego dzieje się u protestantów. Tworzą się małe, silne wspólnoty osób, które chrześcijaństwo traktują serio.

W obecnym czasie obserwujemy masowe odejścia od Kościoła Katolickiego w wielu przypadkach spowodowane „brataniem się” Kościoła z obecną władzą. Czy „romans” Kościoła z polityką to powtarzany bezmyślnie frazes, czy jest w tym jakieś źdźbło prawdy?

Przedstawię pewną analogię, która myślę, że może wiele wytłumaczyć. W 1951 roku na rynku wydawniczym ukazała się praca Mieczysława Żywczyńskiego „Kościół i rewolucja francuska”. Autor w sposób naukowy – bo był historykiem Kościoła – napisał to, co było problemem Kościoła przed rewolucją francuską i co poniekąd spowodowało jej wybuch. Powiedzmy sobie szczerze, Kościół w tym czasie nie był niewiniątkiem – były poważne błędy z jego strony, jak chociażby sojusz tronu i ołtarza. Autor za tę krytykę pewnych działań, został uznany za wroga Kościoła numer jeden. Jeśli ktoś uważa, że Kościół jest „societas perfecta”, czyli doskonałą, bezgrzeszną wspólnotą, to dla takiej osoby każde powiedzenie o błędach Kościoła będzie postrzegane jako atak. Podobnie dzieje się dziś. Te osoby, które odważają się na konstruktywną krytykę Kościoła, dostają ciosy od wielu katolików. Dopiero z perspektywy czasu, po podjęciu refleksji, może powiemy o niektórych, że byli prorokami swojego czasu. A jak mówi Ewangelia: Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie.

Jak ksiądz myśli, czy obecne tempo odchodzenia Polaków od Kościoła kimś zatrzęsie?

Wyrazem ignorancji ze strony ludzi Kościoła byłoby nie wyciąganie wniosków po wydarzeniach, jakie miały miejsce w naszym kraju. W każdej parafii, zgromadzeniu powinniśmy usiąść we własnym gronie i porozmawiać. Zadać pytanie, co się właściwie wydarzyło i jak to się ma do obecnej sytuacji w Kościele. Gdzie my, jako duszpasterze, popełniliśmy błąd i jak możemy go teraz naprawić.

 

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Izabela Pichola