Chciała być zakonnicą, zamiast tego niechcący założyła milionowy ruch. „Dzienniki” Carmen Hernández pokazują, w jaki sposób Bóg posługuje się ludzkimi słabościami.
Pięćdziesiąt lat bez chwili zatrzymania: podróże, skrutynia, odwiedzanie wspólnot w Madrycie, Zamorze, Barcelonie, Paryżu, Rzymie, Florencji, Ivrei... – tak według słów Kiko Argüello wyglądało życie Carmen Hernández. Rzeczywiście, Carmen, która w młodości zamierzała pojechać na misje zagraniczne, spędziła ponad pół wieku na ewangelizacji, choć innej, niż planowała. Przez 30 lat prowadziła zapiski. Ich pierwszą część wydano rok po jej śmierci w 2016 r. Teraz trafiają one do polskich czytelników. „Dzienniki 1979–1981” są inną lekturą niż „Adnotacje” Kiko Argüello, które ukazały się kilka lat temu. Kiko poświęcał sporo miejsca swoim przeżyciom duchowym, ale opisywał też spotkania z ludźmi czy pracę ewangelizacyjną. Jego współpracownica często zamiast relacjonować dialogi, rzuca po prostu hasłami w rodzaju: „Noc. Centrum. Trzy stare wspólnoty i La Paloma”. Dopiero z przypisów dowiadujemy się, że chodzi o spotkanie ze wspólnotami z madryckiego centrum neokatechumenalnego i trzech parafii z tego miasta. Większą część tekstu Carmen poświęca swoim zmaganiom duchowym. Inicjatorka Drogi Neokatechumenalnej dziesiątki razy powtarza: „Jezu, kocham Cię”. Z jej notatek wyłania się obraz człowieka będącego na dnie i pogrążonego w słabości, tworzącego jednak, dzięki współpracy z Bogiem, wielkie dzieła.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jakub Jałowiczor