To, że coś możemy zrobić, nie zawsze znaczy, że powinniśmy. Jak daleko można pójść w badaniach naukowych? Bo to, że jakieś granice postawić trzeba, jest jasne. Tylko jak je zdefiniować?
W pierwszym numerze „Gościa” na rok 2020 napisałem, że nauka ma tę nieznośną cechę, że jest praktyczna. Że odkrywamy (wszech)świat nie tylko po to, by wiedzieć, ale także po to, by z tej wiedzy korzystać. Tak swoją drogą: pamiętają Państwo styczeń tego roku? Czy uwierzylibyśmy wtedy komuś, kto będąc podróżnikiem z przyszłości, opowiedziałby, jak rok 2020 będzie wyglądał? Ciekawe, co powiedziałby podróżnik z nieco dalszej przyszłości o tym, jak niesamowity wręcz rozwój nauk biologicznych wpłynie na nasze życie. Może by nas przed czymś przestrzegł? Inna sprawa, czybyśmy go posłuchali. Tych 11 miesięcy temu o praktyczności nauki pisałem w artykule o chińskim naukowcu, He Jiankui, który wykorzystał metodę edycji genów CRISPR do modyfikacji genów dwóch dziewczynek, tak że te stały się odporne na działanie wirusa HIV. Takie rzeczy można robić, ale czy powinno się to czynić? Do modyfikacji doszło w trakcie zapłodnienia in vitro.
Jak stawiać granice, skoro wiadomo, że wcześniej czy później zostaną one przekroczone? Modyfikacja genetyczna człowieka jest czymś, co wywołuje sprzeciw. A czy wywołuje go korekta genu, który odpowiada za śmiertelną chorobę? A przecież na tym właśnie opierają się terapie genowe, ratujące ludziom zdrowie, a często i życie.
Zabawa w Pana Boga. Często to właśnie słyszę, gdy mówię o modyfikacjach genów. Takie hasło – wytrych. Tylko kto jest w stanie wytłumaczyć, od którego momentu ta zabawa powinna być zabroniona, a do którego dozwolona? To problem nie tylko moralny, ale także prawny. Czy taką granicą powinno być eksperymentowanie na człowieku? Myślę, że większość by się zgodziła. Tylko czy eksperymentowaniem nie są np. badania kliniczne nowych terapii? Eksperymentujemy od dawna. Głównie dzięki wynikom tych eksperymentów mamy rozwiniętą medycynę, a w konsekwencji średnią długość życia o kilkadziesiąt lat wyższą niż w przeszłości. To może granicą powinna być dobrowolność? Ci, na których testuje się leki, są ochotnikami. A człowiek w fazie embrionalnej ochotnikiem z całą pewnością nie jest. Ale takim ochotnikiem nie jest też dziecko po urodzeniu, które kładzie się na stół po to, żeby – stosując eksperymentalną metodę – zoperować mu serce. A przecież tego nie krytykujemy. A skoro tak, to czym różni się operacja serca (która jest przecież próbą odwrócenia praw natury) od eksperymentalnej terapii genetycznej? A jeżeli można ją zastosować po urodzeniu, dlaczego jej stosowanie przed urodzeniem budzi tyle sprzeciwu?
Tyle pytań bez odpowiedzi. •
Tomasz Rożek