To, co wiemy, czasem pochodzi z doświadczenia. Po standardowo przeżytym dzieciństwie każdy mężczyzna już jako dorosły wie, że, owszem, można przyłożyć płonącą zapałkę do sterty suchej trawy, ale lanie za spalenie łąki czy ogródka to i tak najmniejszy ból.
Po stereotypowo odprawionych dziecięcych harcach każda kobieta już jako dorosła wie, że zakładanie po kryjomu o 10 rozmiarów za dużych szpilek mamy może skutkować odrapaniem kolan. Tak, na doświadczenie życiowe składa się spora dawka wiedzy, nie tylko emocji. Szkoła też wpływa na to, co wiemy. Zawsze pewnie za mało i zawsze z odrobiną nonszalancji, jednak wykształcony człowiek to ktoś, kto przeczytał pewną porcję książek i odrobił sterty ćwiczeń. Dzisiaj wygląda to odrobinę inaczej, bo na przykład lektury, jak pokazują sondaże, najczęściej poznawane są przez uczniów dzięki dostępnym w internecie streszczeniom.
Nie to jednak jest największą zmorą współczesności. Raczej to, że internet, masowe opinie, społecznościowe mądrości stają się również źródłem wiedzy o moralności. A nie ma nic gorszego od lekceważenia nauk tych, od których powinno się jej uczyć. Na przykład rodziców, autorytetów mających do powiedzenia coś więcej niż „prawo to ja”. To bardzo niedobrze, kiedy tłum staje się źródłem wiedzy o tym, co jest moralne, a co nie. Swoją drogą Sokrates – ten wielki mędrzec starożytności, znany głównie z tego, że wiedział, że nic nie wie – wart jest dzisiaj przypomnienia. Bo postrzegał człowieka jako jednostkę pochłoniętą przede wszystkim sprawami moralnymi, której celem życia jest czynić dobro. Homo eticus w XXI wieku nie ma się najlepiej, bo zastąpiono go zbiorowym podmiotem o bliżej nieokreślonej strukturze. Prawo demokracji? Być może, choć to bardzo niebezpieczny trend. Jeśli, jak twierdził ten starożytny filozof, moralność to wiedza, a człowiek „etyczny” powinien nieprzerwanie do niej dążyć, to sprawa się komplikuje w momencie, w którym argumenty naukowe mieszają się z ideologicznymi w porcjach zasłyszanych to tu, to tam lub wyczytanych na kolejnym forum dyskusyjnym. „Wiem, że nic nie wiem” nie było przypadkowe. Pochodziło z przeświadczenia, że człowiek to istota ułomna i pełnej wiedzy posiąść nie może.
Szkoda, że w tak bardzo istotnym temacie, jak ludzkie życie, wielu z nas wydaje się, że wiedzą więcej niż ktokolwiek inny. Jak mało w rzeczywistości wiedzą i jak wielki chaos informacyjny panuje ostatnio na polskich ulicach, piszemy w bieżącym numerze „Gościa Niedzielnego”. O tym koniecznie trzeba dzisiaj mówić! Bo nie ma nic gorszego niż błądzenie w oparach własnej niewiedzy. I ciągnięcie na tę drogę innych.
A co do „nowoczesności” i „przestarzałego konserwatyzmu” czy też „ciemnogrodu”… Otóż wśród transparentów maści rozmaitej, które przewijają się w kolejnych demonstracjach, pojawił się i taki: „Dekalog to ja”. Brzmi nowocześnie, ale to żadna nowość. Mocno kojarzy się z wyzwoleniem od norm stanowionych przez innych, ponowoczesną wersją wolności. Tyle że to już było. Bardzo dawno temu. Pod drzewem w rajskim ogrodzie. •
ks. Adam Pawlaszczyk Redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, wicedyrektor Instytutu Gość Media. Święcenia kapłańskie przyjął w 1998 r. W latach 1998-2005 pracował w duszpasterstwie parafialnym, po czym podjął posługę w Sądzie Metropolitalnym w Katowicach. W latach 2012-2014 był kanclerzem Kurii Metropolitalnej w Katowicach. Od 1.02.2014 r. pełnił funkcję oficjała Sądu Metropolitalnego. W 2010 r. obronił pracę doktorską na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW w Warszawie i uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych w zakresie prawa kanonicznego.