McDonald’s oferuje zbójnickie kanapki z oscypkiem. Noszenie portek z parzenicami nie jest już żadnym obciachem. Takiej ekspansji podhalańskiej kultury nie pamiętają najstarsi górale.
Spisz? A gdzie to jest?
Choć w Robercie Cudzichu płynie podhalańska krew, dom zbudował na sąsiednim Spiszu. Jego krewny Jan Cudzich-Dusza był współautorem pierwszej w historii płyty z góralską muzyką. – Wyobraź sobie klimaty: lata sześćdziesiąte, Poronin czy Stasikówka. W oknach górale wystawiali adaptery marki Bambino i szła ta płyta. Na okrągło – śmieje się gitarzysta New Life’m. Choć z okien jego domu w Dursztynie widać jak na dłoni Tatry, a zapierający dech w piersiach widok nie różni się diametralnie od panoram widzianych z Kościeliska, na Spiszu nie znajdziemy turystów. Kilka kilometrów na zachód zaczyna się inny świat. – Muzyka Podhalan jest powszechnie znana. Grane kilkanaście kilometrów na wschód spiskie czardasze (pobliska Niedzica była zamkiem madziarskich panów) pozostają w cieniu. Tatry i Podhale to rodzaj piękna olśniewającego, powalającego, niepodlegającego dyskusji – opowiada Robert. – Spisz jest równie piękny, ale trzeba go odnaleźć, zadać sobie trochę trudu, rozkochać się w nim. Dlaczego do tej pory pozostawał w cieniu? Być może dlatego, że tu ludzie byli bardzo długo pod mocną ręką panów nidzickich.
Panowała tu ogromna bieda, a pańszczyzna utrzymała się nawet do lat 30. XX wieku! Spisz to ziemia przeorana ogromnym cierpieniem. Górale za Białką nie mieli takiej wolności jak ich podhalańscy sąsiedzi. Podhale miało szczęście. Trafiała tam bohema, nadająca ton współczesnej kulturze. Podhale kwitło, podczas gdy sąsiednie regiony borykały się ze swoimi problemami. Z moich wieloletnich obserwacji wynika też jasno: podhalańska siła bierze się również stąd, że góral zawsze czuł wyższość nad słabym panockiem, ceprem – człowiekiem nizin – uśmiecha się gitarzysta. – Panocek nie umiał ciężko pracować, bał się wysokich gór czy srogiej zimy, a poza tym był kiepski w bitce i miał słabą głowę. Pamiętam dziadka, który mawiał: „Łoni to ino siedzom i kawusie pijom” (śmiech). Górale byli hardzi, zahartowani. Cierpieli straszną biedę. Dziadkowi tuż po ślubie powódź zabrała dom, w trzydziestych latach była tu bieda aż piszczało. Elity zachwycały się góralszczyzną, a górale korzystali z tego, jak mogli, mając przy tym niezłomne poczucie wyższości nad panockami z Krakowa. – Gdy mój syn zamieszkał po ślubie w Pyzówce, przecierałem oczy ze zdumienia, widząc ogromną miłość, jaką młodzi ludzie z tej wioski mają do strojów czy pieśni regionalnych – opowiada Robert Cudzich. – Za PRL-u można było przypuszczać, że takie gesty są odgórnie sterowane. Teraz widać, że to naturalna potrzeba serca.
Polak pachnie oscypkiem
Czy jest tak sielankowo? Niezupełnie. Słuchając góralskiej wersji discopolo, można zauważyć, jak łatwo rozmyć podhalańskie nuty w bagnie popkultury. – Moda na góralszczyznę rodzi wiele niebezpieczeństw – zauważa ks. Juchas. – W zalewie tej komercjalizacji łatwo skundlić naszą tradycję. I obudzimy się na Podhalu ze zgagą. Związek Podhalan od lat śle apele, by nie rozmywać tradycji. Musimy jej strzec, by nie pozostał jedynie tani blichtr. „Ginom nase zwyki pomalućku” – ubolewały w jednej ze swych piosenek Trebunie Tutki. Chyba troszkę tu przesady. Może i zwyki (zwyczaje) giną, ale naprawdę bardzo pomalućku. – Dziś strój góralski nie jest już utożsamiany jedynie z Podhalem, ale w ogóle z polską kulturą ludową – zauważa Stanisława Trebunia-Staszel (notabene kuzynka lidera wspomnianej kapeli).
Czy niebawem do Sevres pod Paryżem trafi figura górala z Podhala? Rzeźba podpisana „Wzorzec stuprocentowego Polaka” będzie pachniała oscypkiem.
Marcin Jakimowicz