Koszykarze Los Angeles Lakers potrzebują już tylko jednego zwycięstwa, aby zdobyć swoje 17. mistrzostwo NBA. We wtorek pokonali Miami Heat 102:96 i w ligowym finale - rozgrywanym do czterech zwycięstw - prowadzą 3-1.
Czwarty mecz był bardzo wyrównany. Długo żadnej ze stron nie udawało się osiągnąć wyraźnego prowadzenia. Remis na tablicy wyników widniał po raz ostatni na sześć minut przed końcem spotkania.
Od tego momentu Lakers szybko odskoczyli na pięć punktów. Później kontrolowali wydarzenia na parkiecie i powiększyli przewagę do dziewięciu punktów.
Do zwycięstwa "Jeziorowców" poprowadził LeBron James, który na swoim koncie zapisał 28 punktów, 12 zbiórek i osiem asyst. Solidne wsparcie zapewnił mu Anthony Davis - 22 pkt, dziewięć zbiórek i cztery bloki.
"Muszę przyznać, że chłopcy wykazali się dziś niesamowitą wolą walki. Dawali z siebie wszystko po obu stronach parkietu" - komplementował podopiecznych trener Lakers Frank Vogel.
Heat musieli sobie radzić bez kontuzjowanego słoweńskiego rozgrywającego Gorana Dragica. Najlepszy w ich szeregach był Jimmy Butler - 22 pkt, 10 zbiórek i dziewięć asyst.
"Było w tym meczu kilka momentów prawdy i kluczowe było to, że w nich rywale byli lepsi. Mimo to jestem zachwycony postawą moich zawodników" - przyznał trener Heat Erik Spoelstra.
W historii finałów tylko raz zdarzyło się, aby klub roztrwonił prowadzenie 3-1. Odwrócić losy rywalizacji w takich okolicznościach w 2016 roku udało się ekipie Cleveland Cavaliers, której liderem był wówczas LeBron James.
Jeśli Lakers zdobędą 17. mistrzostwo, zrównają się w tym względzie z najbardziej utytułowaną ekipą w historii - Boston Celtics.
Z powodu pandemii koronawirusa spotkania rozgrywane są w zamkniętym ośrodku Disney World na Florydzie. Piąty mecz zaplanowany jest na piątek.