Kilka miesięcy temu, gdy rejestrowaliśmy kilkadziesiąt przypadków wirusa dziennie, zamykaliśmy gospodarkę, a dzieciom kazaliśmy uczyć się w domach. Dzisiaj rejestrujemy kilkaset przypadków na dobę, gospodarka jest odmrożona, a dzieci w szkole. Jak to możliwe?
Gdy Polska wprowadziła bodaj najszybciej w Europie (w stosunku do liczby rejestrowanych przypadków) restrykcje związane z epidemią COVID-19, dane, którymi dysponowaliśmy, pochodziły głównie z Chin. Horror, jaki miał miejsce na północy Włoch, we Francji i w Hiszpanii, dopiero się zaczynał. Wielka Brytania podjęła decyzję, że zamknięcia gospodarki nie będzie, ale szybko się z tego wycofano, gdy służba zdrowia nie radziła sobie z intubowaniem ludzi z niewydolnością oddechową. Obserwowaliśmy to dzień po dniu. I dla wszystkich było jasne, że to, co dzieje się o tysiąc czy dwa tysiące kilometrów od naszej zachodniej granicy, może się zdarzyć także u nas. Nie pomagała świadomość, że nasza służba zdrowia jest mocno niedoinwestowana i że brakuje sprzętu.
Po kilku miesiącach okazuje się, że śmiertelność SARS-CoV-2 w naszej części Europy jest dużo mniejsza niż na zachodzie kontynentu. Nie do końca wiadomo, dlaczego tak się dzieje. Czynników może być wiele. Jednym z nich, często przywoływanym, jest obowiązkowe szczepienie przeciwko gruźlicy, dzięki któremu chorzy lżej przechodzą infekcję wirusową. Na zachodzie Europy szczepionka na gruźlicę od dawna nie była obowiązkowa. Innym czynnikiem może być zestaw genów, który występuje u nas częściej niż na zachodzie Europy. Chcąc być uczciwym, trzeba jednak powiedzieć, że na razie nie mamy pewności, dlaczego u nas śmiertelność jest niewielka. Ciekawie – w tym kontekście – wygląda mapa przypadków śmiertelnych w Niemczech. Granica pomiędzy dawnymi landami wschodnimi i zachodnimi jest wyraźna. Dzisiaj to wszystko wiemy. Ale kilka miesięcy temu nikt nie mógł być tego świadomym.
Wirus COVID-19 atakuje głównie ludzi starszych i tych, którzy już teraz chorują. Niezwykle ważne jest, by wszyscy, którzy tego potrzebują, mieli specjalistyczną opiekę, w tym dostęp do respiratorów. Spowalnianie epidemii, tak zwane wypłaszczanie krzywej zachorowań, miało i wciąż ma głęboki sens. I niska śmiertelność niczego tutaj nie zmienia. Gdy zabraknie łóżek i sprzętu, śmiertelność szybko wzrośnie. Dlatego tak ważna jest higiena dłoni czy noszenie maseczek.
Nie chcę przez to powiedzieć, że wszystkie decyzje, które podjęto, miały sens. Na przykład pełny dostęp do lekarzy już dawno powinien zostać przywrócony. Ale mówienie, że epidemii nie ma, a noszenie maseczek jest niepotrzebne, uważam za bardzo krótkowzroczne.•
Tomasz Rożek