Powrót uczniów do szkół przypomina chodzenie po wysoko zawieszonej linie – uważa Sylwia Tkocz, dyrektorka Zespołu Szkół Technicznych. Mimo ryzyka nie wyobraża sobie jednak, żeby nauczyciele nie spotkali się z pierwszoklasistami. – Jak mielibyśmy uczyć kogoś, kogo nie znamy?
To tylko jedna z przesłanek, by uczniowie wrócili do nauczania stacjonarnego. Gdyby istniał wybór, to 68,4 proc. rodziców wysłałoby dziecko do szkoły 1 września, a 27,2 proc. – nie. Tak wynika z sondażu „Dziennika Gazety Prawnej” i RMF FM. Wyraźnie widać, że rodzice i dzieci są zmęczeni zdalnym nauczaniem. Nie bez powodu wydawca poradnika Mikołaja Marcela o wymownym tytule „Jak nie zwariować ze swoim dzieckiem” jest przekonany, że właśnie teraz bardzo dobrze się on sprzeda. Nauczyciele też chcieliby skończyć nauczanie na odległość, mając świadomość powiększających się braków w edukacji ich uczniów. Trzeba je będzie nadrobić, bo przecież egzaminy przyjdą mimo pandemii. A że wirus COVID-19 nie wycofuje się, nauczanie ma się odbywać z zachowaniem rygorów i dużej ostrożności. – Podczas pierwszych zajęć w szkole na pewno porozmawiam z uczniami o odpowiedzialności – mówi Agnieszka Filipkowska, nauczycielka języka polskiego w klasach IV–VIII SP nr 27 w Katowicach. – W tym całym zamieszaniu uwaga skupia się na uczniach, a nauczyciel jest pomijany – zauważa słusznie. – Wczoraj nazwano nas „żywymi tarczami”. Przecież też mamy rodziny, o które bardzo się boimy. Wielu nauczycieli cierpi na choroby, które w zderzeniu z koronawirusem mogą okazać się niebezpieczne – dodaje. Mimo zagrożenia w chwili, kiedy oddajemy do druku ten numer GN, wiadomo, że nowy rok szkolny zacznie się tradycyjnie, w budynkach szkół.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych