Potrafią ukraść show. Ich praca wymaga zdolności, lat nauki i profesjonalizmu.
Telewizyjny koncert 1 sierpnia, „Warszawiacy śpiewają (nie)zakazane piosenki”. W transmisji na żywo uczestniczą miliony Polaków i... nie mogą oderwać wzroku od pań – tłumaczek na język migowy. Panie „śpiewają” całym ciałem, mimiką, z ogromną gracją i brawurą, porywają nie tylko osoby niesłyszące. Już wieczorem i następnego dnia sieć huczy: „zabrały show”, „genialne”, „nawet nie musiałam słuchać, a wszystko słyszałam”, „Krosny ma konkurentki”, „mistrzynie drugiego planu”. Małgorzata Limanówka zasłynęła brawurowym tłumaczeniem piosenki „Pałacyk Michla”, a Katarzyna Głozak – wzruszającym tłumaczeniem pieśni „Warszawo ma”. Co jest wyjątkowego w ich tłumaczeniu? Dlaczego tak różni się ono od tłumaczeń, które wielokrotnie obserwowaliśmy w starych filmach?
Artyzm w każdym calu
Magdalena Sipowicz jest prezesem Stowarzyszenia Tłumaczy Polskiego Języka Migowego. Małgorzata Limanówka – wiceprezesem, do stowarzyszenia należy też Katarzyna Głozak i około 50 tłumaczy języka migowego z całej Polski. O stowarzyszeniu zrobiło się głośno właśnie po koncercie. I warto, by zainteresowanie przeniosło się na zagadnienia związane z potrzebami osób niesłyszących.
– Koncert wywołał setki komentarzy, nasze tłumaczki zostały zauważone i zrobiły furorę. Cieszy również, że to był pierwszy koncert naprawdę w pełni dostosowany do potrzeb osób głuchych – mówi Magdalena Sipowicz. – Wydarzenie zostało przeprowadzone według zasad i standardów, o które od wielu lat walczy nasze środowisko.
Jakie to zasady? Tłumaczki były doskonale widoczne, nie „zepchnięto” ich do małego rogu w ekranie. Pracowały w zespole, zmieniały się. – Z jednej strony to ułatwiło odbiór osobom niesłyszącym. Z drugiej – wywołało zainteresowanie wszystkich. A fakt, że panie mogły się zmieniać, pozwolił na taki dobór piosenek, by niejako pasowały do ich temperamentów i sposobu ekspresji. Tłumaczki intensywnie pracowały, bo tłumaczenie na język migowy – a szczególnie artystyczne – jest ciężką pracą intelektualną, ale również wymaga kondycji fizycznej – tłumaczy M. Sipowicz.
Tłumaczenie artystyczne w języku migowym nie jest jedynie przekazywaniem tekstu. To w dużym stopniu interpretacja, oddawanie sensu, ale też nastroju, rytmu. Aby dobrze przetłumaczyć widzowi piosenkę, prócz słów należy przekazać muzykę, rytm, a przede wszystkim emocje.
– Jeśli przekazujemy emocje, to przecież przekazujemy je całym sobą, nie tylko dłońmi. Dlatego tłumaczenie artystyczne, nieznane wcześniej szerokiemu odbiorcy, jest ekspresyjne. By móc dobrze tłumaczyć w ten sposób, potrzebujemy przestrzeni, bo liczą się nie tylko same słowa, ale i radość, smutek, strach – wszystko, co odczytujemy w treści – dodaje Magdalena Sipowicz. – Język nie składa się wyłącznie ze znaków pokazywanych rękoma. Mimika jest elementem składni. W przypadku tłumaczeń artystycznych „wyłączenie” mimiki, ekspresji i emocji byłoby szkodliwe czy wręcz niemożliwe.
Kiedyś było inaczej
Skąd się biorą tłumacze języka migowego, w tym tłumacze artystyczni? – Uczyłam się języka migowego na studiach – opowiada M. Sipowicz. – Wtedy uczono nas najpierw systemu językowo-migowego, sztucznego subkodu, który szerszemu odbiorcy kojarzy się z dawnymi programami telewizyjnymi i filmami, gdzie tłumacz „miga” samymi dłońmi. Potem jednak nauczyłam się naturalnego języka migowego od społeczności osób niesłyszących.
Wśród tłumaczy są zarówno osoby słyszące, jak i niesłyszące. – Żeby dobrze tłumaczyć i migać, trzeba cały czas mieć kontakt z osobami niesłyszącymi. Nie da się robić tego poprawnie w oderwaniu od społeczności. Małgorzata Limanówka, Katarzyna Głozak i ja również – wszystkie słyszymy i nie mamy nikogo głuchego w rodzinie. Jednak pracujemy z osobami niesłyszącymi od dawna i stale – opowiada M. Sipowicz.
Wszystkie trzy panie studiowały surdopedagogikę. Były to już czasy, gdy powoli sztuczny język migowy zaczął być wypierany przez naturalny, preferowany przez osoby niesłyszące. – W Polsce lat 60. i 70. XX w. dominowało nauczanie systemu, który opierał się na znakach języka migowego. Naturalny język migowy został zastąpiony sztucznym tworem. Głusi byli uczeni tych znaków, ale w swoim gronie i tak migali po swojemu. Obok siebie niejako istniały dwa systemy.
Bywało, że jeszcze w latach 90. w szkołach dla dzieci niesłyszących wiązano dzieciom ręce, żeby nie „gadały”, a „kulturalnie rozmawiały” systemem migowym.
– Ja również na studiach zaczęłam się uczyć takiego systemu. Ale widziałam, że głusi migają inaczej i pod koniec surdopedagogiki czułam się trochę… oszukana. Widziałam, że w szkole dzieci chowały się po kątach, żeby migać, i czułam, że coś tu jest nie tak. Jakby zabrać ludziom ich prawdziwy język i zmusić do sztucznego – opowiada Magdalena Sipowicz.
Dopiero zastępowanie systemu migowego naturalnym polskim migowym zmieniło sytuację. – Obecnie możemy mówić o języku, w którym jest przestrzeń, ruch. Dlatego język migowy porywa, również osoby słyszące, na przykład podczas debaty prezydenckiej czy programów dla dzieci. Jest to fenomen: połączenie komunikacji z walorami artystycznymi. Tłumacz artystyczny jest w stanie przykuć uwagę publiczności.
Pani Magdalena tłumaczyła kiedyś w jednym z krakowskich teatrów. Po przedstawieniu podeszła do niej znana aktorka i pół żartem, pół serio powiedziała: „No nie wiem, czy dalej będziemy współpracować, bo pani skradła nam show”.
Talentu trzeba
Niewątpliwie do migowych tłumaczeń artystycznych trzeba mieć wiedzę, umiejętności, ale i talent. I trzeba „czuć” to, co się tłumaczy. – Dlatego dzielimy się tekstami, na przykład konkretnymi piosenkami, żeby niejako pasowały do naszego temperamentu. Do tego trzeba również wielkiego serca. W zwykłym tłumaczeniu musimy być bardzo neutralni, w artystycznym – słowa i emocje niejako przez nas przepływają – mówi M. Sipowicz. – Jeśli tłumacz migowy tłumaczy wiersz Norwida, to proszę mi wierzyć: każdy przetłumaczy go w inny sposób, tak jak po prostu czuje konkretne wersy.
Tłumacz języka migowego bazuje nie tylko na słowie, ale i na tonie głosu. Szczególnie jest to widoczne przy… tłumaczeniach politycznych. – Kiedyś tłumaczyłam wypowiedzi dwóch kandydatów na prezydenta. Jeden był stonowany, więc tłumaczyłam w sposób stonowany. Drugi się unosił i musiałam to przekazać, żeby to było uczciwe i prawdziwe. Odbiór konkretnego człowieka, zarówno wśród niesłyszących, jak i słyszących, musi być taki sam. Jeśli tłumaczę kogoś, kto się jąka – i ja się jąkam. Jeśli ktoś przeklina – to i ja przeklinam. Nie jestem cenzorem, moim zadaniem jest najlepiej jak można przekazać osobie głuchej treść i związane z nią emocje. Dopiero wtedy moje tłumaczenie jest pełne.
Tłumaczenie na język migowy to proces skomplikowany: tłumacz musi usłyszeć, zrozumieć i dopiero wtedy wykorzystać konkretne słowa/znaki; w końcu poruszać rękami. – A gdy już tłumaczymy, w tym samym czasie przychodzą kolejne informacje, które słyszymy, a następnie przekładamy – mówi Magdalena Sipowicz. – Dlatego właśnie jest ważne, by po półgodzinie takiej pracy mieć zmiennika. To musi być praca zespołowa, jeśli ma być profesjonalna. Osobiście, gdy kończę takie tłumaczenie, często idę spać – bo połączenie pracy umysłowej z fizyczną, przy dużej odpowiedzialności, wyczerpuje.
Miganie to nie wszystko
Nie wystarczy umieć migać, by zostać tłumaczem. To trochę jakby znać podstawy hiszpańskiego i próbować tłumaczyć filmy i poważne rozmowy: po prostu się nie da.
– W Stowarzyszeniu Tłumaczy Polskiego Języka Migowego mamy bazę tłumaczy profesjonalnych, którzy nie tylko znają perfekcyjnie język migowy, ale i wciąż się szkolą, mają kontakt ze środowiskiem osób niesłyszących – tłumaczy M. Sipowicz. – Bywa, że ktoś kończy podstawowe kursy języka migowego i chce tłumaczyć, a nawet próbuje to robić. Zwykle z marnym skutkiem. Moim zdaniem, to traktowanie bez szacunku osoby niesłyszącej.
Tłumacze zrzeszeni w stowarzyszeniu nie uważają osób głuchych za niepełnosprawnych, lecz za osoby inaczej się komunikujące. – Nie są też „podopiecznymi”, lecz klientami. Podnosimy swoje umiejętności, żeby otrzymywali usługę na najwyższym poziomie. Nie uczymy języka, ale uczymy tak tłumaczyć, by było to zrozumiałe. Co też ważne – uczymy etyki zawodu.
Jak i czy można w ogóle tłumaczyć nieetycznie? – Owszem. Nieetyczne jest na przykład wejście w rolę pomocnika. Tłumacz jest osobą, która jest pośrednikiem między dwiema stronami. Przekazuję informację i znikam. Nie udzielam porad, nie wchodzę w rolę arbitra. Jestem bezstronna, neutralna, gdy tłumaczę, dajmy na to, sprawę w sądzie. Dlatego mam nawet prawo odmówić zlecenia, jeśli przypuszczam, że moje doświadczenia życiowe mogą wpłynąć na proces tłumaczenia. Rola tłumacza nie jest tożsama z osobą migającą – asystującą osobie niesłyszącej.
A gdyby ktoś zechciał się uczyć migania? W wielu dużych miastach powstają szkoły. Język migowy robi się coraz bardziej popularny, bo świat z każdym rokiem jest bardziej dostępny dla osób niesłyszących. Jednak by zostać tłumaczem, potrzeba odpowiednich predyspozycji oraz wielu lat nauki. Ale warto: w Polsce wciąż brakuje tłumaczy języka migowego. Szczególnie poszukiwani są w małych miejscowościach.•
Agata Puścikowska