Niedobrze by było, gdyby zamykanie kościołów stało się obyczajem praktykowanym przy każdej okazji.
25.04.2020 11:27 GOSC.PL
W Paryżu policja weszła do kościoła w czasie Mszy św. Co prawda obecny był tylko ksiądz i służba liturgiczna, ale funkcjonariusze uznali, że obecność trzech lektorów łamie przepisy przyjęte z powodu epidemii. Na południu Włoch podobna interwencja zakończyła się mandatami. W kościele łącznie z księdzem znajdowało się 13 osób. Jak tłumaczył proboszcz, obecni na Mszy św. wierni wspominali swoich zmarłych, więc wyproszenie ich byłoby „nieludzkie”. Policjantów to nie przekonało. Proboszcz dostał 680 euro kary (miesięczna pensja wielu mieszkańców tego regionu kraju), a wierni po 280 euro. Miesiąc wcześniej media oburzały się tym, że w Salerno niedaleko Neapolu zebrała się wspólnota neokatechumenalna. W rzeczywistości spotkanie miało miejsce na 2 tygodnie przed pierwszą publikacją, czyli w czasie, kiedy nie obowiązywały jeszcze rygory. Grała nawet liga – w weekend, w którym odbyło się opisywane spotkanie mecz na stadionie Napoli oglądało ponad 50 tys. kibiców. Z kolei w Warszawie do jednego z kościołów w ostatnim czasie na prawie każde nabożeństwo przychodzili ludzie sprawdzający, czy przypadkiem w środku nie siedzi o parę osób za dużo. O ile mi wiadomo, nie udało im się znaleźć okazji do zawiadomienia służb.
Rozumiem, że nie można wystawiać Pana Boga na próbę i zakładać, że w kościele nie da się zarazić, a wirus nie przenosi się przez podanie ręki na znak pokoju. Jednak w drugą stronę też nie należy przesadzać. Kościoły nie są głównymi centrami rozsiewania zarazków i na pewno nie są bardziej niebezpieczne niż tramwaje czy sklepy. Obawiam się – patrząc na opisane powyżej sytuacje – że emocje, jakie wywołała epidemia, mogą pójść w złym kierunku. W obecnej sytuacji ograniczanie możliwości udziału w nabożeństwach czy odwoływanie spotkań religijnych jest uzasadnione. Dobrze jednak, żeby nie stało się to obyczajem praktykowanym przy pierwszej lepszej okazji.
Jakub Jałowiczor