12-letni Julek chodzi codziennie kilometr, żeby "złapać zasięg". Niesie stolik, krzesło, tablet i komórkę, aby brać udział w lekcjach online. Tymczasem nadal nie wiadomo, kiedy szkoły we Włoszech z powrotem zostaną otwarte.
Giulio (Juliusz) mieszka w Pomonte, w toskańskiej gminie Scansano. Uczęszcza do pierwszej klasy gimnazjum w Instytucie Ogólnokształcącym im. Pietra Aldiego z Manciano.
Jego szkoła od razu wdrożyła nauczanie na odległość, ale w domu Julka internet nie działa, są problemy z linią telefoniczną. Także sygnał w komórce jest słabiuteńki, więc żeby podłączyć się do sieci, chłopiec musi codziennie wędrować do swojej "zagubionej auli".
Odkrycia dokonał dopiero po kilku tygodniach, gdy wciąż nie mógł śledzić zajęć online. Gdy oddalił się od domu na kilometr, wykrył wreszcie korzystne miejsce wśród pól, gdzie połączenie z internetem przez komórkę jest możliwe. I codziennie nosi tam sprzęty i tablet, żeby móc połączyć się z panią i z klasą.
We Włoszech cały czas trwają dyskusje nad tym, kiedy ponownie otworzyć szkoły. – Otwarcie placówek przed 18 maja "byłoby ekstremalnie ryzykowne" – ostrzega Fabrizio Pregliasco, wirusolog z Uniwersytetu w Mediolanie. – Występuje w nich zbyt duża koncentracja uczniów i zachowanie bezpiecznych odległości jest trudne do zrealizowania. Szczególnie dotyczy to szkół podstawowych, gdzie trudniej zapanować nad mniejszymi dziećmi. Dlatego właśnie maj to termin zbyt wczesny, nieodpowieni – tłumaczy.
Także Franco Locatelli, szef Najwyższej Rady Opieki Zdrowotnej, mówi, że on otworzyłby szkoły najwcześniej we wrześniu. – Osobiście uważam, że należałoby przemyśleć przełożenie otwarcia placówek na przyszły rok – powiedział w programie "Co za czasy" w Rai2. Ale podkreślił jednocześnie, że "decyzja zależy od rządu".
Najprawdopodobniej włoski rząd zdecyduje właśnie o otwarciu szkół we wrześniu, ale nadal nie wiadomo, co zrobić już od maja z małymi dziećmi, kiedy rząd zamierza zezwolić na powrót do pracy rodzicom zatrudnionym w niektórych branżach. Letnie centra zabaw pozostaną zamknięte, nie wszyscy mają komfort wsparcia ze strony dziadków. – Co mają zrobić pracujące kobiety? – pyta Elly Schlein, wicewojewoda regionu Emilia-Romania. – Pomysł, że jeden rodzic powinien pozostać w domu i opiekować się dziećmi, podczas gdy drugi idzie do pracy, nie może przejść szczególnie dlatego, że byłaby to kobieta i na to absolutnie nie możemy pozwolić. Tą kwestią szczególnie się martwię. To byłby krok wstecz w dzieleniu ról.
To zagadnienie podnosi wielu dyskutantów. Już teraz "smart-working" okazuje się szczególnie wymagające dla kobiet, jedna na trzy – według jednego z sondaży – borykała się z większymi problemami podczas kwarantanny, ponieważ musiała godzić wideokonferencje czy zdalne biuro z opieką nad dziećmi i pracami domowymi. I teraz właśnie pojawia się pytanie: z kim zostaną dzieci? Kto się nimi zaopiekuje, dopóki szkoły nie zostaną ponownie otwarte, przy braku tych wszystkich rozwiązań, które do tej pory pozwalały rodzinom godzić opiekę nad dziećmi i pracę?
Jedno jest pewne - zaradny Julek sobie poradzi, nawet kiedy rodzice (albo jeden z nich) wrócą do pracy.
baja /Il Messaggero