O. Szustakowi o kompromisie aborcyjnym

W odpowiedzi na odpowiedź.

Było tak: o. Adam Szustak nagrał film z odpowiedzią na pytanie, czy katolik może popierać kompromis aborcyjny. Wyszło mu, że zasadniczo nie, ale czasem jest to najlepsze rozwiązanie. Odpowiedziała mu Weronika Kostrzewa, wskazując powody, dla których powinniśmy dążyć do zmiany prawa, by lepiej chroniło życie dzieci nienarodzonych. Zamieściłem jej film na gosc.pl, bo uznałem, że odpowiedziała lepiej i piękniej niż ja bym to zrobił. Z jednym zastrzeżeniem – nie uważałem i nie uważam, że można zarzucać o. Szustakowi manipulację, co też zaznaczyłem tuż pod filmem. (Filmy o. Szustaka i Weroniki Kostrzewy znajdziesz TUTAJ)

O. Szustak odpowiedział Weronice Kostrzewie (a także Tomaszowi Samołykowi). I do tej odpowiedzi chciałbym się odnieść.

Po pierwsze, żeby było jasne: wszelkie zarzuty, że o. Adam jest proaborcjonistą pozostawiam bez komentarza. Może tylko jeden: to bzdury.

Po drugie, ważne jest uściślenie, co mamy na myśli, kiedy mówimy: kompromis aborcyjny. Pierwsze rozumienie jest bardzo ogólne: to każda sytuacja, w której zgadzamy się na prawo, które – wprawdzie niedoskonale – ale jednak w możliwym stopniu chroni życie dzieci nienarodzonych. Można uznać, że w tym szerokim znaczeniu o kompromisie aborcyjnym mówi św. Jan Paweł II w "Evangelium vitae" (nr 73). Czy katolik może czasem popierać taki kompromis? Tak. I o tym m.in. mówi papież w tej encyklice. Ale nie tylko o to chodzi.

Bo jest i drugie rozumienie określenia "kompromis aborcyjny", które jest chyba powszechniej używane w Polsce. Kompromisem jest nazywany obecny stan prawny, w którym aborcja jest dopuszczalna, ale tylko w trzech znanych przypadkach. W odniesieniu do tego konkretnego, polskiego kompromisu pytanie nie brzmi, czy katolik w ogóle może go popierać, tylko czy dziś w Polsce sensowne jest utrzymywanie czy raczej kwestionowanie tego kompromisu w poszukiwaniu lepszej ochrony dzieci. O. Szustak – jak rozumiem – uważa, że takie kwestionowanie przyniesie więcej szkody niż pożytku. Że zgłaszanie projektów, które mają naruszyć ten kompromis, jest bez sensu. Chcę wskazać powody, dla których uważam, że jest inaczej.

Przede wszystkim ten polski kompromis nie jest... kompromisem. Kompromis mamy wtedy, gdy są dwa skrajne stanowiska i umawiamy się, że – skoro nie da się inaczej – wybieramy rozwiązanie pośrednie, z którego oczywiście nikt nie jest do końca zadowolony. Decydujemy się jednak trwać w tej umowie – może i kulawej, ale poprawiającej sytuację. W Polsce tak nie było. Parlament przyjął tzw. kompromis, potem do władzy doszła lewica i wprowadziła aborcję na życzenie. Dopiero arbitralna (a nie kompromisowa) decyzja Trybunału Konstytucyjnego w 1997 r. zdecydowała o takim, a nie innym kształcie prawa. Miało to zresztą korzystny wpływ na społeczne postrzeganie aborcji, o czym szerzej za chwilę.

Efekt obowiązywania kompromisu, który nie jest kompromisem, jest i taki, że stronnictwo proaborcyjne i tak ciągnie w swoją stronę – zarówno na sposoby polityczno-prawne, jak i społeczno-kulturowe. Rezygnacja z obrony życia na płaszczyźnie polityczno-prawnej byłaby oddawaniem jednego z pól bez walki. Z czasem mogłoby to skutkować wytworzeniem się społecznego przekonania, że jeśli w ogóle miałaby nastąpić zmiana prawa dotyczącego aborcji, to tylko w stronę jej szerszej dopuszczalności. Mogłoby dojść do przejęcia strategicznej inicjatywy politycznej przez proaborcjonistów. Aborcja to bolesna rana. Nie chcę, by w świadomości społecznej zabliźniła się "błoną podłości". Nie chcę, żeby dzieci ginęły, a wszyscy uznawali, że dobrze jest, jak jest.

Tu w dyskusji pojawia się kwestia tzw. wahadła. Mogłoby ono odbić na dwa sposoby – prawny i społeczny.

Co do tego pierwszego, prawnego, zgadzam się z o. Adamem: cokolwiek zrobimy, proaborcjoniści nie będą się na nic oglądać. Będą usiłowali przeprowadzić swoje postulaty. Ale – uwaga! – nie będzie to takie łatwe, bo ewentualne wprowadzenie aborcji na życzenie byłoby sprzeczne z orzeczeniem TK z 1997 r. Jest tu parę detalicznych kwestii do rozważenia, ale zasadniczo – jeśli cały system prawny ma być jakoś spójny – to każda próba wprowadzenia szerokich możliwości dokonywania aborcji powinna zostać obalona w TK. Chyba, że doszłoby do zmiany Konstytucji. Ale do tego potrzeba większości 2/3 ustawowej liczby posłów, o Senacie nie wspominając. To bardzo mało realne. Gdyby taka większość znalazła się, to by znaczyło, że stoi za nią tak wielka część społeczeństwa, że obrońcom życia pozostałoby wyłącznie śpiewanie suplikacji.

Pozostaje druga kwestia – społeczna. Pytanie brzmi: czy prawne wzmocnienie ochrony prawnej dzieci nienarodzonych wywołałoby efekt wahadła w postaci gwałtownego sprzeciwu społecznego? Pytanie nie jest od rzeczy, bo gdy w 2016 r. pojawił się projekt zakładający karanie matek, nastąpiło wahnięcie krzywych akceptacji dla aborcji w górę. Warto jednak zauważyć, że inne projekty wzmacniające ochronę dzieci nienarodzonych bez paragrafu dotyczącego karania matek, nie powodowały takiej reakcji.

Dziś nikt nie chce karania matek. Mówi się wyłącznie o zniesieniu dopuszczalności zabijania dzieci chorych i niepełnosprawnych – tylko tego dotyczy leżący w Sejmie projekt ustawy i wniosek grupy posłów do TK. Dobrze byłoby dodać do tego projekty prawa wspierającego rodziny, zwłaszcza z dziećmi niepełnosprawnymi. Czy warto to robić, czy tylko skoncentrować się na obronie status quo?

O. Szustak wydaje się być za utrzymanie stanu obecnego. Mówi, że prawo tylko w niewielkim stopniu wpływa na obyczaje.

Cóż, pamiętam, że kwestia prawa aborcyjnego była gorącym tematem już w latach 1989 -1994, gdy studiowałem prawo. Spieraliśmy się o to nawet na lektoracie języka rosyjskiego – po rosyjsku, oczywiście. Ale – uwaga! – w latach 90. osią sporu była kwestia dopuszczalności aborcji ze względów społecznych, czyli tak naprawdę na życzenie. Po latach obowiązywania prawa zakazującego aborcji na życzenie nadal są spory, ale już nie o to. Jest dość szeroka zgoda społeczna w kwestii niedopuszczalności takiej aborcji. Dziś spieramy się o to, czy zakazać zabijania dzieci chorych i niepełnosprawnych. To mnie przekonuje, że rację mieli moi wykładowcy i autorzy podręczników, zwłaszcza z prawa karnego, gdy mówili, że prawo ma funkcję wychowawczą. Czyli wpływa na obyczaje. Orzeczenie TK z 1997 r. – co widać w wieloletnich badaniach CBOS – korzystnie wpłynęło na społeczne postawy wobec aborcji. Dlatego uważam, że o. Szustak niedoszacowuje wpływ prawa na obyczaje.

Z drugiej strony, właściwie cieszę się, że kapłan-zakonnik tak właśnie uważa. Bo na tym m.in. polega jego robota – na kształtowaniu sumień. Jestem o. Szustakowi szczerze wdzięczny za jego robotę ewangelizacyjną. Tym bardziej fatalnie byłoby, gdyby uznał, że wystarczy zmienić prawo aborcyjne i sprawa załatwiona.

Jednak jedni z nas są bardziej powołani do kształtowania sumień,  a inni – do sprawiedliwego kształtowanie przestrzeni polityczno-prawnej. Św. Paweł opisywał Kościół jako organizm. Państwo czy społeczeństwo też są organizmami. Jest w nich miejsce i na ewangelizatorów, i polityków. I katechetów, i prawników. Każdy z nich ma trochę inne zadania. Sądzę, że dobrze by było, gdyby duchowni jeszcze intensywniej zajmowali się ewangelizacją, a politycy i prawnicy nie rezygnowali z bezpośrednich starań o bardziej ludzkie prawo.

Powstaje pytanie: a może rzucić w kąt prawo, za to budować państwowy i społeczny system wsparcia dla rodzin dzieci niepełnosprawnych? Moim zdaniem, to fałszywa alternatywa. Trzeba to czynić, a tamtego nie zaniedbywać. Na dowód przytoczę sytuację w bogatych państwach Zachodu. Łożą one wiele na pomoc rodzinom, dzieciom, także niepełnosprawnym. A mimo to, np. na Islandii nie rodzą się już w ogóle dzieci z zespołem Downa (najczęstsza w Polsce przyczyna aborcji eugenicznej). Czyli – mówiąc wprost – nawet fantastyczna opieka państwa czy organizacji pozarządowych nie wystarczają do tego, by chore dzieci nie były zabijane.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jarosław Dudała Jarosław Dudała Dziennikarz, prawnik, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego”. Były korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej w Katowicach. Współpracował m.in. z Radiem Watykańskim i Telewizją Polską. Od roku 2006 pracuje w „Gościu”.